tyt.jpgXXIII Kurs Przewodników Górskich

Na Dworcu Wileńskim, zgodnie z zasadą - lepiej być godzinę przed, niż sekundę po - pojawiłem się czterdzieści minut przed czasem. Oczekiwanie na grupę umilił mi pączek z budyniem i grupa młodych brakedance'owców prezentujących przy jednym z wejść swoje umiejętności.

Ludzie z SGK zaczęli się pojawiać parę minut przed 15. Z początku niepewnie badaliśmy się wzrokiem, po chwili gawędziliśmy niczym starzy znajomi. Niektórzy w ostatniej robili zapasy, inni usiłowali zaopatrzyć się w kompas. Mi się nie udało, ale na szczęście dobrałem się w zespół z osobą lepiej ode mnie wyposażoną. Nieco ponad pół godziny później jechaliśmy pociągiem do wsi Dalekie.

tyt4.jpgZaraz po dotarciu na miejsce dostaliśmy pierwsze zadanie. Podzieleni na dwie grupy mieliśmy zaliczyć punkt kontrolny i dotrzeć na ognisko. Każdy miał okazję poprowadzić przez chwilę "swoich", co nikomu nie nastręczyło większych problemów. Po godzinie dotarliśmy na parking, na którym paliło się już ognisko, przygotowane wcześniej przez starszych kolegów z klubu. Krótki relaks, legendarna herbata z wiadra i pieczone kiełbaski, krótkie wyjaśnienie zasad manewrów i hasło "zaczynamy".

Każdy z zespołów otrzymał gustowną koszulkę z kompletem materiałów, jabłko ubogie w rozmiar, butelkę wody i batonika. Były też życzenia powodzenia. Teamy liczyły dwie lub trzy osoby. Żeńskie miały do pokonania około 30 kilometrów, te w których znalazł się choć jeden chłopak 40. Na przejście dostaliśmy 12 godzin. O 2055 wyruszyliśmy.

Dotarcie do pierwszego punktu sprawiło nam największe trudności. W którymś momencie straciliśmy rachubę przecinek. W końcu udało się dotrzeć do właściwego skrzyżowania. Na miejscu spotkaliśmy zespół kobiecy. Były tak miłe i wskazały w którym rejonie winniśmy szukać punktu. Łączenie zespołów było co prawda zakazane, nikt jednak nie zabronił wymiany wskazówek. Wreszcie!! Wpisaliśmy się na listę i ruszyliśmy dalej. Na znalezienie tej przeklętej karteczki straciliśmy niepotrzebnie co najmniej 40 minut. Nie ma przebacz - zdecydowaliśmy że nie można luzować i trzeba trzymać mocne tempo.

Do kolejnych trzech punktów docieraliśmy sprawnie i bez problemów. Dopiero przy piątym pojawiły się pewne trudności. Kiedy wreszcie udało się nam go odnaleźć, ponownie byliśmy źli, że niepotrzebnie straciliśmy kolejne minuty. Okazało się, że motając się w te i wewte mijaliśmy go kilka razy.

tyt2.jpgOd następnego, szóstego punktu dzielił nas całkiem duży kawałek mapy. Był to chyba najmniej przyjemny odcinek drogi i to z kilku powodów. Po pierwsze spora część trasy prowadziła przez pola, na których nic nie chroniło nas ani od wiatru, ani od marznącej mżawki. Po drugie kiedy postanowiliśmy sobie zrobić krótką przerwę na ławce w jednej z wsi, przyczepił się do nas jakiś pies. Swoim szczekaniem "umilał" nam cały postój. Na nic zdawało się przeganianie, straszenie, krzyczenie czy rzucanie na odczepne kawałków jedzenia. I wreszcie, najbardziej bolesne, po trzecie... W kolejnej wsi natrafiliśmy na jakąś mordownię. Niezwykle radzi, że o tak późnej godzinie będziemy mogli się ogrzać i napić czegoś ciepłego, radośnie wkroczyliśmy do wnętrza. Wszyscy obecnie odwrócili się w naszym kierunku i wymownym spojrzeniem kazali spierdalać. Tak też uczyniliśmy. Kilkanaście godzin później odbiłem sobie z nawiązką.

Do ostatniego, dziesiątego punktu dotarliśmy grubo po świcie i w bardzo dobrych warunkach. Było jasno, nie padało, nie wiało. Nasze zdziwienie wywołał wpis zespołu, który był ponad godzinę wcześniej. No tak, oni pewnie nie błądzili.

tyt3.jpgPunkt zborny, urządzony w miejscowej (nazwy miejscowości nie pamiętam) szkole podstawowej osiągnęliśmy bodaj pół godziny później, koło siódmej. Przed nami dotarło kilka zespołów, jednak większość z nich bez pełnej puli zaliczeń. Najwcześniej, bo o wpół do piątej, z 3 punktami dotarł jeden z żeńskich teamów.
Na miejscu można było napić się gorącej herbaty i zaspokoić pierwszy głód. Niestety z bólem stwierdziłem, iż mój nieprzemakalny plecak jest przemakalny, a suche rzeczy przezornie zabrane na zmianę nie są suche. Ciuchy i buty, zupełnie zmoczone gdzieś od połowy drogi, przyszło mi zmienić dopiero kilka godzin później w domu. Nie byłem jednak jedynym pechowcem w tej materii. Jeszcze jedna herbata i kilka minut przed ósmą ruszyliśmy na przystanek PKS.

Chciałbym gorąco podziękować drugiej połowie mojego zespołu, która doprowadziła mnie do końca, oraz instruktorom którzy przygotowali nam ciekawą zabawę.

Było fajnie.