Spis treści

Przejście letnie 2003

a1Jak co roku, tak i tym razem, w okolicach końca roku szkolnego góry ogarnął niepokój: gdzie to oni znów pojadą? Które z nas uraczą swoją obecnością? Kogo przełoją, a kogo zostawią w spokoju? Wreszcie przez wierchy poszła wieść: Czarnohora, Świdowiec i Gorgany! Niektórzy odetchnęli z ulgą, nieszczęśnicy liczyli na łagodny wymiar kary. Przejście letnie XXII Kursu Studenckiego Klubu Górskiego wystartowało.

 

Czarnohora na raz, na dwa, na...

a2Pod koniec czerwca radosna grupka młodzieży wbiła się na dworcu Warszawa Zachodnia do autobusu, który miał ją ponieść na wschód (i to bynajmniej nie ku cywilizacji). Po przyjemnej podróży, okraszonej perłami kinematografii rosyjskojęzycznej, wylądowano w Iwanofrankowsku. Z dawnego Stanisławowa jeszcze tylko parę godzin busem i można rozpalić ognisko w centrum Dzembronii (zwanej Beresteczkiem). Miły posiłek przy pięknej pogodzie i szumie strumyka optymistycznie nastrajał na zbliżające się dni.

Witaj Biały Słoniu

a3Wyprawa w pełni miała charakter wysokogórski. Był kierownik, sirdarzy i szerpowie oraz klienci komercyjni, zwani także waletami. Również sposób działania był jakby żywcem przeniesiony spod stoków Nanga Parbat czy Everestu. Wiadomo, że z górami nie ma żartów i aklimatyzacja to podstawa. Dlatego też Popa Iwana (2022) zaatakowano zakładając dwa obozy. Obóz I stanął przy przełączce koło pipanta 1305 w ramieniu Smotreca. Noc spędzono w towarzystwie konkurencyjnej wycieczki (ups, ekspedycji) zakonnic i ukraińskich dzieci. Następnego dnia przetrawersowano parę stoków i skałek by wczesnym popołudniem założyć obóz szturmowy w kotle między Smotrecem a główną granią. Jeszcze tego samego dnia wieczorkiem grupa uderzeniowa osiągnęła przyozdobione ukraińską flagą ruiny obserwatorium meteorologiczno- astronomicznego. Przepyszny pawik (vel pulpa, bełt, glumza itp.) był ozdobą obiadu. W radosnych nastrojach położono się spać. Nadchodził nowy, ciekawy dzień.

O! Mam trzy kreski!

a4Kolejny poranek przywitał grupę ołowianymi chmurami i wiatrem. Silnym wiatrem. A jak okazało się parę chwil później to tak właściwie huraganem. Wiało tak, że silni faceci z ciężkimi plecakami ledwo co byli w stanie utrzymać się na nogach. Na dodatek wszędzie dookoła chmury (bądź mgła - zależy od punktu siedzenia i znajomości meteorologii). Po drodze Ukraińcy - czwórka, zziębnięta i lekko zagubiona. Są przekonani, że znajdują się przy innym szczycie (zamiast pod Turkułem w rzeczywistości byli pod Brebenieskulem - 2037). Grupa udziela im pomocy kartograficzno-topograficznej i atakuje szczyt. Na śliskich i chybotliwych kamieniach jeden z szerpów przewraca się i doznaje kontuzji ręki. Jest w szoku. Potrzeba natychmiastowej pomocy. W jamach na zawietrznym (choć tak naprawdę to na mniej zawianym) stoku przeprowadzona zostaje akcja ratunkowa. Część szerpów przygotowuje jumy dla poszkodowanego kolegi i wrzątek dla coraz bardziej przerażonych i przemarzniętych Ukraińców. Sirdar z kilkoma szerpami idą znaleźć miejsce na obóz. Szczęśliwie na nocleg grupa dociera do uroczego jeziorka pod Gutinem, otoczonego z trzech stron stromymi ścianami okolicznych szczytów. Nadal wieje, ale jakby mniej.

Następnego dnia słonko świeci w najlepsze. Grupa pokonuje całą grań od Reber (2001) do Howerli (2061) w zaskakująco wysokim tempie. Przy okazji rodzą się nowe świeckie tradycje: jumy na obiad, transportowanie plecaka jednego z waletów na co bardziej uciążliwych podejściach oraz widoczek trzech ulubionych pipantów: Syniaka, Chomiaka i Doboszanki.

Syniak, Chomiak, Doboszanka
To jest nasz wyliczanka.
Raz, dwa trzy - prowadzisz Ty!

Na szczycie najwyższej góry Ukrainy jest czas na pamiątkową sesję fotograficzną oraz na seans łączności. Zejście na całkiem przyjemną przełęcz kończy się wspólną konsumpcją kandyzowanego mleka w puszce, które ktoś zabezpieczył znad jeziorka, a które zostało tam pozostawione dawno, dawno temu.