Spis treści

Rozpocznij oglądanie zdjęć Na jednym ze spotkań środowych, padł pomysł wyjazdu weekendowego w Rudawy Janowickie. Inicjatorami wyjazdu byli Czarek Bugajczyk oraz Damian Dziok. W sumie, wraz z Anią Oleksiak, zebrała się z nas czteroosobowa ekipa z XIX Kursu na Przewodników Górskich SKG. Na początku nie wiedziałem gdzie leżą Rudawy Janowickie, ale po sprawdzeniu okazało się, że to niewielki obszar Sudetów Środkowych, na tyle mały, że można go pokonać w czasie jednego weekendu.
Po całonocnej podróży pociągiem dojechaliśmy do Trzcińska u stóp Gór Sokolich. Śniadanie postanowiliśmy zjeść w schronisku Szwajcarka. Nie zwlekając wyruszyliśmy w drogę, wchodząc na niebieski szlak, który miał nam towarzyszyć na zmianę ze szlakiem zielonym przez większą część naszej wycieczki.

Przed wyjazdem miałem nadzieję, że zima trochę odpuściła, nie przypuszczałem że będzie zupełnie inaczej. Rudawy Janowickie przywitały nas zimą w całej okazałości. Szlak przysypany był grubą warstwą śniegu sięgającą kolan. Również otaczające nas lasy przybrane były w biały płaszcz śniegu. Miałem wrażenie, że wkroczyliśmy do Krainy Królowej Śniegu. Poruszając się szlakiem, co pewien czas wyrastały przed nami charakterystyczne dla Sudetów skalne paluchy zwieńczone tarasami widokowymi. Pierwszym napotkanym punktem widokowym była Krzywa Turnia.

Widok byłby zapewne imponujący, gdyby nie mgiełka powiązana z prószącym śniegiem. Ponadto na otwartych przestrzeniach wrażenie potęgował wiatr przenikający odkryte części ciała. Dlatego też po zrobieniu zdjęć "wrzuciliśmy plecaki na garb" i ruszyliśmy znajomym szlakiem w dalszą drogę. Po drodze zahaczyliśmy o Krzyżną Górę zwieńczoną zielonym krzyżem górującym nad całą okolicą.

Krzyżna Góra, fot. Paweł Kucharski

Również tutaj został przygotowany taras widokowy. Warto wejść na Krzyżną Górę i stanąć na tarasie, bowiem przy sprzyjającej aurze roztacza się bardzo dobry widok na całą okolicę. Osoby, które nie mają pewności gdzie się znajdują mogą z tego tarasu zlokalizować swoje położenie na mapie. Charakterystycznym elementem jest wieś Karpniki, którą przez moment mogliśmy zobaczyć. Ponieważ nasze żołądki zaczęły się domagać swoich praw, ruszyliśmy żwawym krokiem do Szwajcarki, która wyłoniła się niebawem ze ściany lasu. Schronisko urzekło nas swoją tyrolską architekturą oraz gościnnością gospodarzy. Naszym schroniskowym opiekunem został kot, z którym zaprzyjaźnił się Czarek - później miał problem z pożegnaniem.

Na miejscu można zamówić niemalże co "żołądek zapragnie". Ponadto można zaopatrzyć się w bardzo dobre mapy regionu, pamiątki, jak również zakupić zwój liny wspinaczkowej. Byliśmy chyba pierwszymi turystami, lecz niedługo po nas przywędrowały następne osoby, którym nie straszna jest zimowa aura.

Po posileniu się niechętnie opuściliśmy Szwajcarkę i skierowaliśmy się do następnego celu, którym był zamek Bolczów. Po drodze przypadkowo odkryliśmy uroczy kocioł skalny "Pieklisko". Po upływie jakichś dwóch godzin, przeżywszy po drodze zamieć śnieżną, w końcu dotarliśmy na miejsce - spoza drzew zaczął wyłaniać się zarys zamku. Na początku brama, a po chwili cała przednia część ruin. Muszę przyznać że zamek zrobił na mnie ogromne wrażenie. Mimo upływu wieków ruiny zachowały się w dobrym stanie, dając obraz dawnej potęgi. Gdyby wzmocnić go od strony bramy, to byłby to obiekt nie do zdobycia. Z trzech stron strzeżony jest skałami, które jednocześnie stanowiły mury obronne wznoszące się stromo nad stokiem. Budowniczowie maksymalnie wykorzystali naturalne ukształtowanie terenu dobudowując kamienne mury do znajdujących się tu skał.

Purpurowe Jeziorko, fot. Paweł Kucharski

Zwiedzaniu zamku towarzyszyła zmieniająca się szybko pogoda - od śnieżnej zamieci do przepięknej pogody. Po zwiedzeniu ruin i udokumentowaniu naszego pobytu postanowiliśmy ruszyć dalej w drogę do Kolorowych Jeziorek, przy których mieliśmy przenocować. Z początku nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić Purpurowe Jeziorko, ale po kilku godzinach marszu przekonałem się o tym naocznie. Jak podaje portal Onet.pl, Jeziorka są pozostałością intensywnej w XVIII i XIX w. eksploatacji pirytów, krystalicznych siarczków żelaza (nazywanych złotem głupców, bo dyletanci często brali pirytowe grudki za samorodki złota), występujących w łupkach serycytowych rejonu Wieściszowic. Wydobycie skończyło się na pocz. XX w. wraz z wyeksploatowaniem najbogatszych złóż. Wyrobiska kopalni stopniowo wypełniły się wodą. Rozpuszczone w niej związki chemiczne nadały jeziorkom niespotykane zabarwienie.

Ponieważ otaczał nas coraz bardziej płaszcz zapadającego wieczoru, więc zabraliśmy się do szybkiego przygotowania posiłku oraz noclegu. Namiot rozbiliśmy w wiacie znajdującej się tuż obok Purpurowego Jeziorka, dzięki czemu byliśmy osłonięci od wiatru i padającego śniegu. Ponownie muszę przyznać, że epi-gazy to wspaniała sprawa. Po chwili mieliśmy zagotowany wrzątek na "gorące kubki" i inną chemię zabraną z Warszawy. Expresowy posiłek, wieczorne mycie i równie expresowe lądowanie w śpiworach. Gorąco polecam grzane wino lub piwo w zimową noc. Trunki te zdecydowanie i bezproblemowo rozgrzewają ciało i umysł czego rezultatem były długie dyskusje.

Następny dzień przywitał nas gęstym opadem śniegu oraz efektem opadu nocnego. Widoczne poprzedniego wieczoru ślady zostały dokładnie przysypane. Nie zrażając się tym wcale, zwinęliśmy nasze obozowisko i kończąc w biegu poranne śniadanie wyruszyliśmy w dalszą drogę, którą wytyczał nam zielony szlak. Po drodze minęliśmy Zielone Jeziorko, które faktycznie miało taką barwę, zrobiliśmy kilka fotek i podreptaliśmy w stronę wsi Czarnów. W środku tej wsi zlokalizowane było w sposób bardzo nietypowy schronisko górskie. Tak właściwie to przez tę lokalizację można byłoby powiedzieć że jest to schronisko wiejskie... Po kilku godzinach przedzierania się przez śnieżne zaspy oraz koryta strumieni dotarliśmy do celu. Kusiła nas chęć odwiedzenia ośrodka Hare Kryszna położonego niedaleko schroniska, ale odpuściliśmy sobie w obawie przez mocami magików Kryszny. Schronisko okazało się nietypowe również dlatego, że oprócz herbaty nie można w nim było nic kupić, no chyba że ktoś chciałby wykupić kilka noclegów. Nam się trochę spieszyło więc zadowoliliśmy się herbatą i naszym prowiantem.

Na tarasie widokowym Skalnika, fot. Paweł Kucharski

Pełni energii wyruszyliśmy w stronę Skalnika. Nikt nie mówił, że będzie lekko, ale po dojściu do Skalnika okazało się, że na znajdującym się tam tarasie jest przysłowiowy wygwizdów. Drzewa otaczające taras przybrały różne cudaczne formy, zaś las położony poniżej Skalnika wyglądał tak, jakby niedawno uderzył w tym miejscu wielki meteoryt. Połamane drzewa, totalne pobojowisko natury. Sam taras widokowy wyglądał z dołu jak mostek okrętu przebijającego się przez zamrożone wody Arktyki. W związku z niesprzyjającą aurą szybko zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy do Kowar.
Damian miał nadzieję, że szybciej zjedziemy na karimatach, dlatego też namówił Anię do małego eksperymentu. Ania zgodziła się i usiadła na swojej alu karimacie. Jednakże Damian mimo wielu wysiłków nie zdołał "spuścić" Ani ze stoku, więc po kilku próbach i uśmiechach w stronę obiektywu dał za wygraną. Ponieważ szlak wił się między świerkami systematycznie w dół, więc udało nam się szybko przejść cały odcinek do rogatek Kowar.

Stamtąd mieliśmy pojechać autobusem do Jeleniej Góry i następnie do Wrocławia. Rzucając ostatnie, spojrzenie na góry, ruszyliśmy w stronę przystanku autobusowego, skąd po kilku chwilach potoczył się smętnie autobus do Jeleniej Góry. Po czterech godzinach jazdy pociągiem osobowym (brr!) znaleźliśmy się we Wrocławiu. Tu pożegnaliśmy się z Damianem, który jechał do Katowic, sami zaś udaliśmy się "w rejs" po mieście. Muszę przyznać, że Wrocław wywarł na mnie spore wrażenie. Podobał mi się bardzo ładny, odnowiony rynek Starego Miasta, ciekawa architektura kamienic, piękne kościoły na Ostrowie Tumskim oraz malownicze mosty. O tym mieście można opowiedzieć wiele historii, lecz mosty i kościoły trzeba po prostu zobaczyć.

Zachowując w pamięci obrazy tego zimowego weekendu spędzonego w Rudawach Janowickich, wróciliśmy po nocnej podróży pociągiem do Warszawy z myślą o następnym wyjeździe.