Drukuj


tyt.jpg Boliwia

Jest już bardzo późno, gdy lądujemy w El Alto na przedmieściach La Paz. Lotnisko położone jest prawie 4000 m n.p.m. wśród ośnieżonych szczytów Andów, ale my w drodze do centrum widzimy tylko słabo oświetlone ulice. Po 24 godzinach podróży docieramy wreszcie do hotelu i momentalnie zapadamy w sen, przerywany krótkimi chwilami przebudzenia. To efekt niedotlenienia, jesteśmy na wysokości 3632 m.

Brama Słońca, fot. Andrzej Pilitowski

Pierwszy dzień na południowo amerykańskiej ziemi jest słoneczny, choć mroźny, koniec sierpnia to tutaj jeszcze zima. Wybieramy się 72 km za La Paz, gdzie na wysokości 3870 m znajdują się najbardziej znane wykopaliska w Boliwii - Tiahuanaco. Niewiele wiadomo o starożytnej cywilizacji, która zbudowała to miejsce. Zdaniem archeologów jej początki sięgać mogą około 500 roku p.n.e. i przypuszczalnie był to ośrodek religijny, do którego wędrowały pielgrzymki z całych Andów. Budowle Tiahuanaco mają monumentalny charakter. Część z nich odznacza się gigantycznymi rozmiarami. Do budowy wykorzystano olbrzymie, wygładzone płyty z bazaltu i piaskowca. Na szczególną uwagę zasługują wielkie monolity. Są wśród nich niemal 3 metrowej wysokości posągi przypominające ludzkie postaci z kwadratową twarzą, wyłupiastymi oczyma i z rękoma na piersiach trzymającymi różne przedmioty. Nie mniejszy podziw budzi Brama Słońca, wielki łuk wykonany z jednego kamiennego bloku pomysłowo ozdobiony rzędami uskrzydlonych postaci i centralnie umieszczonym wizerunkiem bóstwa.

Drogę powrotną do La Paz pokonaliśmy colectivo, rodzaju zbiorowej taksówki, w towarzystwie miejscowych Ajmarów. Górale z boliwijskiego Altiplano bardzo pięknie prezentują się w swoich kolorowych, wełnianych strojach. Kobiety ubierają kilka warstw spódnic a na głowach noszą tradycyjne kapelusze, spod których opadają długie, czarne warkocze.

La Paz, fot. Andrzej Pilitowski

Do miasta wróciliśmy tuż przed zachodem słońca, akurat żeby ujrzeć La Paz z góry. Widok był zachwycający, gdyż miasto jest wspaniale usytuowane w głębokim kanionie a w tle góruje potrójny szczyt Illimani o wysokości 6402 m. Założone przez Hiszpanów w 1548 roku jest największym miastem Boliwii i zarazem jego handlowym i finansowym centrum. Główna arteria miasta ciągnie się wzdłuż wąwozu rzeki Choqueyopu, ukrytej w podziemnym korycie. Na dnie doliny wyróżnia się Zona Sur ze szklano - stalowymi wieżowcami. Lecz sercem aglomeracji jest stare miasto z katedrą na Placu Broni, z budynkami kolonialnymi przy wąskich i krętych uliczkach i Targiem Czarowników, gdzie można zapewnić sobie pomyślność nabywając na przykład suszony płód lamy czy inny równie wyrafinowany przedmiot. Ponieważ w mieście brakuje płaskiego terenu, tysiące domów pobudowano na stromych zboczach, wykorzystując przestrzeń aż do samej krawędzi wąwozu. Stąd poruszanie się po La Paz to ciągłe wspinanie się i schodzenie w dół. Nawet za taksówkę zapłacimy więcej, gdy jedziemy pod górę.

Następnego dnia mieliśmy nielada problem z opuszczeniem miasta. Okazało się, że trafiliśmy akurat na dwudniowy strajk wszelkiej komunikacji. Udało nam się jednak znaleźć taksówkarza chętnego na wycieczkę do Copacabany. Dzięki jego pomysłowości i brawurze pokonaliśmy wszystkie blokady, które ustawili protestujący i zupełnie pustą szosą pomknęliśmy do kolejnego celu naszej podróży, zerkając przez szyby na wysokie szczyty Kordyliery Królewskiej.

Wyspy Uros, fot. Andrzej Pilitowski

W końcu dotarliśmy nad legendarne jezioro Titicaca, rozdzielające Peru i Boliwię. Otoczone wysokimi górami, położone na wysokości 3820 m zachwyca olśniewająco szafirowym kolorem wody. Ma przeszło 9 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni, co czyni go drugim co do wielkości jeziorem Ameryki Południowej. Duża wysokość i przejrzystość powietrza spowodowały, że wieczorem naszym oczom ukazały się tysiące doskonale widocznych, jasno świecących gwiazd. Nic dziwnego, że astronomia odgrywała tak szczególną rolę w życiu dawnych Inków.

Z samego rana popłynęliśmy niedużą łodzią na Wyspę Słońca, aby zwiedzić tam dawne inkaskie ruiny - Chincana, niezwykle malowniczo usytuowane na zboczu góry. Stamtąd wybraliśmy się na ponad ośmio kilometrową pieszą eskapadę na przeciwległy kraniec wyspy, gdzie czekała nasza lodź. Późnym popołudniem, w blasku zachodzącego słońca wróciliśmy do Copacabana na kolację. Tutejszą specjalnością jest trucha criolla, łososio-pstrąg sztucznie wyhodowany w jeziorze w latach 30-tych, aby zwiększyć zawartość protein w miejscowej diecie. I właśnie taką wyśmienitą kolacją pod nieprawdopodobnie rozgwieżdżonym niebem zakończyliśmy pobyt w Boliwii.


tyt3.jpg Peru

Tahuantinsuyu, czyli Kraj Czterech Prowincji, to potężne imperium Inków, które od około 1430 roku zajmowało większość obszaru od południowej Kolumbii aż po środkowe Chile. Choć jego wielkość przetrwała zaledwie sto lat to dzięki monumentalnej sztuce można odnieść wrażenie, że tak do końca nigdy nie przestało istnieć. Naturalnym spadkobiercą inkaskiej kultury jest przede wszystkim dzisiejsze Peru.

Cuzco

Naszym pierwszym peruwiańskim miasteczkiem było Yunguyo, skąd autobusem pojechaliśmy na północ. Droga cały czas wiodła wzdłuż jeziora. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Puno, spokojnego miasta bez specjalnych zabytków, gdyż tym co przyciąga tutaj turystów są pływające Wyspy Uros na jeziorze Titicaca. Są to ogromne, sztuczne wyspy z trzciny tortora, na których z tej samej trzciny zbudowano prymitywne chaty. Zamieszkane są przez nielicznych już potomków Indian z plemienia Uru, którzy trudnią się głównie tkactwem i wytwarzaniem rękodzieła oferowanego turystom.

Jezioro Titicaca miało dla Inków szczególne znaczenie. Według legendy, pierwszy Inka, Manco Capac i jego siostra - żona, Mama Oclla, narodzili się na jednej z wysp. Kiedy dzieci dorosły, ich ojciec, Bóg Słońca Inti, nakazał im wędrować przez świat ze złotą laską. W miejscu, gdzie laska zagłębi się w ziemi mieli założyć miasto. Stało się tak w dolinie górnego biegu Urubamby, gdzie zatrzymali się i założyli dzisiejsze Cuzco, którego nazwa w języku keczua znaczy Pępek Świata.

Cuzco - Plaza de Armas, fot. Andrzej Pilitowski

Zatem i my podążyliśmy do Cuzco. Po siedmiu godzinach autobusowej jazdy wśród pięcio i sześcio tysięczników dotarliśmy do dawnej stolicy państwa Inków a dzisiaj archeologicznego centrum Peru. Miasto, położone na wysokości 3326 m zachwyca swoją urodą. Na kamiennych resztkach inkaskich budowli, wznoszą się domy kolonialne pokryte czerwoną dachówką, z podcieniami i drewnianymi, ażurowymi balkonami. Godzinami można spacerować wzdłuż wąskich, brukowanych zaułków i uliczek biegnących po stokach wzgórz, wspominając lata dawnej świetności za czasów Inków. Początkowo Inkowie byli jednym z niewielkich plemion w dolinie Cuzco, ale za panowania doskonałego organizatora i mądrego wodza IX Inki Pachacuteca szybko powiększyli swoje posiadłości. To za jego rządów powstało monumentalno-kamienne Cuzco.

Centrum dawnego miasta stanowił Plac Huacaypota, obecny Plaza de Armas, gdzie odbywały się główne ceremonie religijne. Podobno pokrywała go 20 centymetrowa warstwa piasku z drobinami złota i srebra. Z placu, dzisiejszą ulicą Loretto dochodziło się do największej świętości Inków Coricanchy. Wzniesiona na planie półkola, miała ściany wyłożone złotem a wewnątrz znajdowała się ogromna złota tarcza słoneczna otoczona promieniami. Do Świątyni należał ogród, w którym ustawiono naturalnej wielkości figury lam również wykonane ze złota. Inkowie wykorzystywali złoto, srebro i drogocenne kamienie jedynie do wyrobu obiektów kultowych i przedmiotów użytkowych. Na przykład fasady wielu domów wyłożone były złotymi płytami. Obfitość złota w państwie Inków stała się przyczyną jego zagłady. Zaślepieni żądzą zdobycia osławionego bogactwa Hiszpanie zaskakująco łatwo opanowali początkowo północne Peru a niedługo później samą stolicę. Rozebrali wszystkie reprezentacyjne budowle, by zastąpić je chrześcijańskimi klasztorami i kościołami z niezwykle bogato zdobionymi fasadami, ale z pustymi i ponurymi wnętrzami. Na szczególną uwagę zasługuje zespół świątynny Dominikanów, postawiony na miejscu Świątyni Słońca. Wnętrza klasztoru do dziś kryją pozostałości po wspaniałej architekturze inkaskiej, która nie ma sobie równej w świecie.

Twierdza Sacsayhuaman, fot. Andrzej Pilitowski

Cuzco miało kształt pumy, której zęby stanowił potrójny mur twierdzy Sacsayhuaman. Jest on imponującym przykładem osiągnięć budowlanych inkaskiej cywilizacji. Potężne andezytowe lub granitowe bloki różnej wielkości (niektóre z nich osiągają 9 m wysokości i ważą ponad 350 ton) dopasowano do siebie tak dokładnie, że powstały mur był praktycznie bez szczelin. W technice tej nie stosowano zaprawy, mimo to budowle przetrzymały wiele trzęsień ziemi. Do dziś dla badaczy i archeologów pozostaje tajemnicą sposób, w jaki osiągnięto tak niewiarygodną precyzję. Podobne monumentalne budowle można podziwiać w Pisac i Ollantaytambo w Świętej Dolinie Inków. Te dawne metropolie i twierdze otaczają zbocza pokryte tarasami uprawowymi także z czasów Inków. Do większości zabytków i muzeów w Cuzco i okolicy uprawnia specjalny bilet zbiorczy - Boleto Turistico ważny przez 10 dni. Obejmuje on także wstęp do pobliskich ruin: Q'enco, wielkiej, spękanej i zerodowanej skały; Puca Pucara, ruin Czerwonej Twierdzy oraz Tambo Machay, pozostałości po świątyni poświęconej kultowi wody.

Machu Picchu

Lecz to co nas przywiodło do Peru było ciągle przed nami. Do jednych z najbardziej znanych na całym świecie ruin, ukrytego w górach miasta Machu Picchu wyruszyliśmy z samego rana specjalnym, turystycznym pociągiem. Było mgliście i ponuro, ale z czasem zza chmur zaczęły wyłaniać się porośnięte drzewami eukaliptusowymi zbocza i pokryte śniegiem szczyty. Jałową, porośniętą jedynie trawami o ostrych liściach andyjską sawannę, zastąpiła bujna roślinność tropikalna, przypominając o bliskości równika. Pociąg niespiesznie, co chwilę zmieniając kierunek jazdy zjeżdżał w dolinę rwącej rzeki Urubamby. Wzdłuż torów jak chwasty rosły setki kwitnących opuncji i wielkie agawy. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu w pociągu spotkaliśmy piątkę studentów z Uniwersytetu Warszawskiego, którzy planowali spotkanie z Machu Picchu poprzedzić przejściem słynną Drogą Inków. Trzydniową wędrówkę okupili pięciodniowym pobytem w Cuzco spędzonym na załatwianiu formalności niezbędnych przed wyruszeniem na szlak, gdyż władze Peru w ostatnim roku wprowadziły znaczne utrudnienia w poruszaniu się po górach. Pożegnaliśmy się z nimi na stacyjce '88 km' i umówiliśmy na spotkanie za trzy dni w ruinach. Sami zaś po czterogodzinnej jeździe dotarliśmy do niewielkiej mieściny Aguas Calientes wciśniętej w wąską dolinę. Na tym samym placu mieści się tutaj dworzec kolejowy, pętla autobusowa i bazar. Wzdłuż dwóch wąskich i stromych uliczek usytuowały się hoteliki i mnóstwo knajpek, oferujących między innymi andyjski przysmak - świnkę morską czy też mniej wyrafinowane steki z alpaki.

Machu Picchu - Domek Strażnika, fot. Andrzej Pilitowski

Nie mogąc doczekać się spotkania z głównym celem naszej wyprawy, szybko wybraliśmy miejsce na nocleg i co sił pobiegliśmy szukać transportu, którym dotarlibyśmy na górę. O Machu Picchu świat usłyszał w lipcu 1911 roku, kiedy to amerykański archeolog Hiram Bingham odnalazł porośnięte zwartym gąszczem ruiny na szczycie góry. Aby dzisiaj dostać się w to magiczne miejsce specjalny autobus wspina się po zboczu krętą, wąską serpentyną. Po około półgodzinnej jeździe stajemy wreszcie u bram miasta. Widok jest zachwycający. Jesteśmy prawdziwie zauroczeni. Mimo wielu fotografii, które wcześniej widzieliśmy, rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Bajkowa sceneria i doskonale zachowane ruiny robią naprawdę oszałamiające wrażenie. Miasto podzielone jest dużym placem na dwie odrębne części: elitarną dzielnicę górną Hanan i dolną Hurin. Każda z nich to zachowane w bardzo dobrym stanie budynki mieszkalne i budowle sakralne.

Na szczególną uwagę zasługuje półkolista Świątynia Słońca oraz zespół budynków zwany Grupą Kondora. Znajduje się tam rzeźba wykonana w litej skale przedstawiająca wizerunek tego unikalnego andyjskiego ptaka, niezwykle ważnego i czczonego przez miejscową ludność. Nieco wyżej usytuowany jest Święty Plac otoczony Świątynią o Trzech Oknach, której ściany zbudowano z ogromnych, idealnie dopasowanych monolitycznych głazów. Stąd po schodach dochodzimy do jednego z najwyższych punktów miasta - Intihuatany, czyli Kamienia do Przywiązywania Słońca. Wzdłuż długiego ciągu schodów biegnie skomplikowany system kanałów, które były wykorzystywane do celów liturgicznych. Z północnego krańca miasta prowadzi ścieżka na górujący nad okolicą szczyt Huayna Picchu, co znaczy Młoda Góra w odróżnieniu od Machu Picchu - Starej Góry, od której miasto nosi nazwę. Droga na szczyt jest dość stroma, miejscami pomagają schody i łańcuchy, ale trud wspinaczki wynagradzają niepowtarzalne widoki. Z góry miasto widać w całej okazałości wraz z pokrywającymi zbocza doskonale utrzymanymi tarasami uprawowymi. Mieszkańcy Andów od wieków uprawiają różne gatunki fasoli i ziemniaków, czosnek, kukurydzę czy bób.

Od zachodniej strony usytuowano na wzniesieniu domek strażników, którzy obserwowali wędrowców schodzących ze szlaku Inków prowadzącym dawniej aż do samego Cuzco. Imperium Inków choć istniało stosunkowo niedługo, rozciągało się na powierzchni 4 mln kilometrów kwadratowych. Do 1532 roku, kiedy to Hiszpanie pod wodzą Francisco Pizzaro opanowali Peru, państwo Inków zamieszkiwało ponad 12 milionów poddanych, ze stu różnych kultur, mówiących co najmniej 20 językami. W celu zintegrowania ludów wchodzących w skład imperium narzucono wszystkim jeden język i jednego, głównego Boga Inti. Aby usprawnić zarządzanie zastosowano system dziesiętny, nadzorowany przez rzeszę urzędników. Dla szybszego komunikowania się, wybudowano gęstą sieć dróg, ścieżek wyciętych w zboczach, kamiennych schodów, mostów i tuneli. Szacuje się, że państwo Inków dysponowało około 20 tysiącami kilometrów dróg, co 2 - 3 km stała chata dla kurierów a co 20-30 km magazyny na żywność.

Machu Picchu - Święty Plac, fot. Andrzej Pilitowski

Trzeciego i zarazem ostatniego dnia pobytu w tym urzekającym miejscu, postanowiliśmy choć trochę poczuć się wędrowcami z dawnej epoki i wyruszyliśmy na poszukiwanie polskich studentów. Do spotkania doszło przy Bramie Słońca - Intipunku, gdzie idący szlakiem po raz pierwszy mogli ujrzeć miasto. Powstanie i przeznaczenie Machu Picchu do dzisiaj budzi spory. Według jednych była to letnia rezydencja królewska zbudowana prawdopodobnie w połowie XV wieku, według innych Sanktuarium Dziewic Słońca czy też wojskowa twierdza. Układ urbanistyczny i powierzchnia pól uprawnych sugerują, że mogło tu mieszkać tylko około 1500 ludzi. Na ten niedostatek informacji ma na pewno wpływ brak jakichkolwiek źródeł pisanych sprzed czasów konkwisty. W państwie inkaskim bowiem do sporządzania notatek stosowano jedynie specjalne pismo węzełkowe kipu, którego odczytanie do dziś nastręcza trudności. Tajemnicą pozostaje również przyczyna dla której miasto opustoszało. Jeden fakt jest bezsporny, Hiszpanie nigdy tutaj nie dotarli, co pozwoliło przetrwać ruinom w tak doskonałym stanie. Ale czas naglił, musieliśmy się w końcu rozstać z naszymi spełnionymi marzeniami. Może dane nam będzie jeszcze tutaj wrócić?

Kanion Colca, fot. Andrzej Pilitowski

Na zachód

Z Cuzco wyruszamy na zachód. Po szesnastu godzinach nocnej przeprawy przez góry docieramy do usytuowanego w kanionie rzeki Colca na wysokości 3450 m punktu widokowego o pięknej nazwie Krzyż Kondora. Możemy stąd podziwiać latające nad naszymi głowami przepiękne, andyjskie kondory. Te jedne z największych na świecie latających ptaków ważą średnio 10 kg a rozpiętość ich czarnych skrzydeł dochodzi do 3 metrów i jak większość sępów mają nieopierzoną skórę głowy i szyi. Kanion Colca, dwukrotnie głębszy od Wielkiego Kanionu rzeki Kolorado, zyskał rozgłos dopiero 20 lat temu za sprawą szóstki polskich kajakarzy, którzy po raz pierwszy pokonali rwące bystrza tej górskiej rzeki, ledwie dostrzegalnej z miejsca, w którym akurat staliśmy. W końcu kondory odleciały a my mogliśmy jechać dalej.

Nasz autobus ledwie się toczył po niewiarygodnie wąskiej i krętej dróżce, miejscami prowadzącej przez wyschnięte o tej porze roku koryta rzek. Ale mało komfortowe warunki podróży rekompensowały fantastyczne krajobrazy. Ze wszystkich stron okalały nas pokryte śniegiem wulkany. Jest wśród nich jeden szczególny, Nevado Ampato o wysokości 6380 m. W 1995 roku amerykański antropolog dr Johan Reinhard odnalazł tam zamarzniętą mumię 14-to letniej dziewczynki. Dama z Ampato lub bardziej swojsko Juanita, została ponad 500 lat temu złożona w ofierze miejscowym bogom. Przypuszcza się, że takie ofiary z dzieci były częścią religijnych obyczajów Inków. Przy mumii znaleziono wiele przedmiotów: posążki, naczynia, torby na żywność i woreczek na liście koki. Doskonale zachowane znalezisko można obejrzeć w Museo Santuarios Andinos w Arequipie, gdzie Juanita przebywa w specjalnej oszklonej lodówce.

Arequipa, drugie co do wielkości miasto Peru, położone jest na wysokości 2325 m. Mnóstwo kolorowych kwiatów, domy z białej skały wulkanicznej zwanej sillar i imponujący widok na wulkan Misti sprawiają, że miasto ma niepowtarzalny urok. Znajduje się tu wiele kościołów i wspaniałych klasztorów, ale dwa zyskały szczególną sławę. Klasztor Santa Catalina, zbudowany w 1580 roku i przeznaczony dla panien z bogatych rodzin hiszpańskich, to swoiste miasto w miniaturze, z niewielkimi domkami, uliczkami i różnobarwnymi patiami. Natomiast La Recoleta, klasztor franciszkanów szczyci się wspaniałą biblioteką, w której przechowywane są liczne inkunabuły - dzieła sprzed 1500 roku.

Petroglify w Toro Muerto, fot. Andrzej Pilitowski

120 km od Arequipy, w pobliżu miasta Corire, na kamienistej pustyni otoczonej górami w pastelowych kolorach, odnaleźliśmy niezwykłe miejsce zwane Toro Muerto. Kompletne odludzie a my wśród ponad tysiąca kamieni, na których znajdują się doskonale widoczne rysunki. Pochodzące sprzed ponad tysiąca lat petroglify przedstawiają ludzi przy pracy i zabawie, różnorakie zwierzęta, słoneczne dyski i proste motywy geometryczne. Niestety, część skał jest rozbita a cenne wizerunki odłupane i wywiezione.

Na północ - Nasca

Z Arequipy wzdłuż słabo zaludnionego wybrzeża Pacyfiku podążamy Drogą Panamerykańską na północ. W drodze do stolicy na krótko zatrzymujemy się na słynnym płaskowyżu Nasca. Znajdują się tam gigantyczne geoglify sprzed 2 tysięcy lat. Rysunki powstały przez zdjęcie wierzchniej ciemniejszej warstwy gruntu i przedstawiają zwierzęta oraz rośliny mierzące nawet kilkaset metrów. Ponieważ są wśród nich również ciągnące się kilometrami proste linie oraz trójkątne i prostokątne place ogromnych rozmiarów, zwolennicy powieści fantastycznych uznali je za lądowiska statków kosmicznych przybyszów z cywilizacji pozaziemskich. My dysponowaliśmy jedynie maleńką, czteroosobową cessną, która w zupełności wystarczyła do podziwiania z lotu ptaka tych tajemniczych rysunków.

Następnego ranka przybyliśmy do Limy. Ten 8-milionowy moloch niczym nie przypomina przytulnych, małych górskich wiosek, które dotąd odwiedzaliśmy. Wielopasmowe arterie komunikacyjne, ogromne wieżowce, ciągły tłok, zgiełk i pośpiech sprawiają, że Lima niewiele różni się od północno amerykańskich aglomeracji. Jedyne, co może tutaj zatrzymać turystę na dłużej to muzea, a przede wszystkim nowe Muzeum Narodowe z fantastyczną ekspozycją ceramiki kultur preinkaskich. Zachwyca różnorodność i elegancja form, naczynia w najdziwniejszych kształtach, ozdobione scenami różnych zajęć, ceremonii czy bitew. Nam najbardziej podobają się dzbany i przedmioty ceramiki kultowej z epoki Nasca i Moche. Ślady kultury Moche można podziwiać dalej na północ od Limy.

Cordillera Blanca

Ale zanim tam pojechaliśmy, postanowiliśmy krótko odpocząć w najwyższych górach Peru, Cordillera Blanca. Na stosunkowo niedużym obszarze 3600 kilometrów kwadratowych znajduje się ponad 50 szczytów przekraczających wysokość 5700 m a wśród nich najwyższa góra Peru, Huascaran sięgający 6768 m. Jest on zarazem najwyższym szczytem tropików. Pierwszego dnia wyruszyliśmy z Huaraz, największego miasta regionu, na lodowiec Pastoruri, który osiąga wysokość 5240 metrów. Do Parku Narodowego Huascaran jechaliśmy piękną Doliną Callejon de Huaylas ciągnącą się na długości 100 km wzdłuż najwyższych szczytów Białych Gór. Zbocza pokrywały kamienne tarasy, na których niegdyś Inkowie uprawiali rośliny koki. Jej liście miały ogromne znaczenie w codziennym życiu Inków, ich żucie dodawało energii. Dziś nadal żuje je większość chłopów z Altiplano. Ponieważ wybieraliśmy się na wysokość powyżej 5 tysięcy metrów skorzystaliśmy z wielowiekowej tradycji górali andyjskich i wstąpiliśmy do przydrożnego baru na mate de coca - herbatkę z liści koki, która jak głosi reklama ma skutecznie chronić przed soroche, chorobą wysokogórską. Po degustacji napoju, który nie bardzo przypadł nam do gustu, wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Kwitnąca Puya Raimondi, fot. Andrzej Pilitowski

Zaraz po przekroczeniu granicy parku ujrzeliśmy niesamowity widok. Pagórkowaty teren porastały fantastyczne dziwolągi, ni to kwiaty ni to drzewa. Była to Puya raimondii, palma z rodziny ananasowatych. Może żyć 100 lat i należy do najstarszych roślin na ziemi. Młoda wygląda jak najeżona, zielona kula. Pod koniec życia z rośliny wyrasta pionowy kwiatostan, dochodzący nawet do 14 metrów wysokości. W ciągu kilku dni rozkwitają na nim tysiące drobnych, jasnych kwiatów. Po wydaniu owoców roślina obumiera. Wąską i krętą drogą, mijając rdzawe rozlewiska dojeżdżamy na wysokość 4900 metrów. Dalej trzeba iść pieszo. Powoli, równym krokiem, głęboko oddychając dochodzimy do granicy śniegu i lodu. Wspinamy się jeszcze kilkanaście metrów, aby nasz GPS mógł pokazać, że jesteśmy na wysokości 5106 m.

Park Narodowy Huascaran, fot. Andrzej Pilitowski

Następnego dnia zapuszczamy się do Chavin de Huantar. Od rana jest słonecznie możemy więc podziwiać pokryte wiecznym śniegiem przepiękne szczyty Białej Kordyliery. Przez głębokie wąwozy płyną rwące rzeki a krajobraz urozmaicają górskie jeziorka. Na krótki postój zatrzymujemy się nad jeziorem Querococha na wysokości 3980 m. Nasz przewodnik przekonuje, że krzewy porastające okoliczne wzgórza przybrały kształt mapy Peru, ale nie wszyscy podzielili jego opinię. Żeby dotrzeć do Chavin musimy wspiąć się na wysokość 4178 m i przejechać pod przełęczą Cahuish przez półkilometrowy tunel wykuty w białym granicie. Zaraz przy wyjeździe z tunelu wita nas wielka, biała figura Cristo Blanco, których wiele w peruwiańskim krajobrazie. Droga w dół to istna serpentyna. Jeden z niebezpiecznych zakrętów nosi nawet nazwę Curva del Diablo. Nie jest także wystarczająco szeroka, aby dwa samochody mogły się swobodnie minąć. Autobus, którym jechaliśmy miał duże kłopoty, aby zmieścić się z jadącą z przeciwnej strony ciężarówką. Tak przytulił się do skał, że zarysował karoserię a koła ciężarówki i tak w połowie wisiały na przepaścią.

W końcu po 4 godzinach podróży znaleźliśmy się na terenie wykopalisk starożytnej cywilizacji sprzed 3 tysięcy lat. Główny zespół budowli w Chavin zbudowany jest z dużych, granitowych bloków i określany mianem Wielkiej Świątyni. Uważany jest za najstarszą kamienną budowlę Peru. Zaskakujący jest fakt, że część kompleksu znajduje się pod ziemią i stanowi swoisty labirynt wąskich, długich korytarzy i niewielkich komór. Do wentylacji służył system poziomych i pionowych szybów. W jednym z pomieszczeń zbudowanym na planie krzyża znajduje się ponad cztero metrowej wysokości granitowy monolit pokryty płaskorzeźbami przedstawiającymi zwierzęco-ludzkie postaci. Ponieważ przypomina wbitą w ziemię włócznię nazwano go El Lanzon. Zewnętrzne ściany świątyni zdobiły niegdyś kamienne głowy, ale do dziś pozostała tam tylko jedna.

Ku oceanowi

Piramida Słońca, fot. Andrzej Pilitowski

Po dwóch dniach fascynujących wrażeń żegnaliśmy wspaniałe góry i rozpoczęliśmy podróż w dół, w stronę wybrzeża. Pokonanie 4000 metrów różnicy poziomów zajęło nam prawie cały dzień. Droga wiła się wąziutkimi zawijasami wzdłuż zboczy Czarnych Gór, aż w końcu ujrzeliśmy w oddali wody oceanu. Trzecim, i chyba najbardziej kolorowym miastem Peru, jest położone w dolinie rzeki Moche Trujillo założone przez Hiszpanów. Ale nie oni pierwsi się tutaj osiedlili. Nieopodal, w epoce Moche wzniesiono dwie potężne platformy, na których usytuowano pałace, świątynie i inne budynki. Wszystko zbudowano z milionów bloków suszonej cegły adobe. Konstrukcje znane są dzisiaj jako Piramida Słońca i Piramida Księżyca. Pomiędzy nimi rozciągało się miasto, stolica dawnego państwa. Największy jego rozkwit przypada na okres od III do VI wieku. W 1987 roku dzięki huaqeros, nielegalnym poszukiwaczom skarbów, w miejscowości Sipan natrafiono na grobowiec możnowładcy z tamtych czasów. Oprócz szkieletu El Senor de Sipan, znaleziono inne ciała pogrzebanych wraz z nim osób a także wspaniałą kolekcję najróżniejszych ozdób, naczyń i innych przedmiotów. Wartość znaleziska była tak ogromna, że porównano ją z odkryciem grobowca Tutanchamona. Chcąc niedopuścić do zrabowania i zniszczenia cennego odkrycia, terenu wykopalisk pilnowali uzbrojeni strażnicy. Pozbawieni łatwego łupu złodzieje wywołali zamieszki. Interwencja policji i zatrudnienie miejscowych wieśniaków przy pracach archeologicznych rozwiązało częściowo problem, powszechny w całej Ameryce Południowej.

Pałac Tschudi w Chan-Chan, fot. Andrzej Pilitowski

Ale wróćmy do odleglejszej historii. Walki z państwem Huari oraz katastrofalne susze na przemian z powodziami spowodowały upadek państwa Moche. Pewne elementy ich kultury przejęło królestwo Chimu, którego władcy zbudowali na obszarze 15 km kwadratowych prawdziwą metropolię Chan-Chan. Miasto miało niezwykle skomplikowany i oryginalny układ urbanistyczny. Podzielone na niezależne, zamknięte dzielnice otoczone murem, wewnątrz których znajdowały się drogi, budynki mieszkalne, cmentarze, świątynie i ogrody z doskonałym systemem nawadniania. Budynki administracyjne i ceremonialne były dekorowane niszami i fryzami z modelowanej gliny i gipsu o motywach zwierzęcych i geometrycznych. A wszystko to wykonane z gliny suszonej na słońcu. Obecnie ruiny nie są w najlepszej kondycji, ale jedyny zrekonstruowany fragment zwany Pałacem Tschudi robi i tak imponujące wrażenie. Inna część kompleksu, malownicze ruiny Piramidy Smoka są dekorowane skomplikowanymi przedstawieniami wojowników i stworów mitycznych.

I tak powoli dobiegała końca nasza eskapada po Imperium Inków. Na własne oczy przekonaliśmy się, jak rozległe a mimo to doskonale zorganizowane było to państwo. Być może potęgę zapewniło mu stosowane w życiu codziennym narodowe motto: Ama sua, Ama llulla, Ama khella - co znaczy Nie kradnij, Nie kłam, Nie leń się.


tyt14.jpg Galapagos

Wyspy Galapagos oddalone od wybrzeży Ekwadoru niewiele ponad tysiąc kilometrów wzdłuż równika, to jeden z najbardziej unikalnych rezerwatów przyrody na świecie. Te ongiś bezludne wyspy zostały odkryte w 1535 roku przypadkowo przez biskupa Panamy. W liście do króla Hiszpanii biskup napisał o tysiącach żyjących tam gigantycznej wielkości żółwiach - galapago, od których wyspy otrzymały nazwę. Przez ponad trzy stulecia były jedynie bazą dla piratów, łowców fok czy wielorybników. Ale naprawdę sławne stały się w 1859 roku, kiedy to Karol Darwin opublikował pracę "Pochodzenie Gatunków".

Na Galapagos dotrzeć można drogą powietrzną lub morską z portowego miasta Guayaquil w Ekwadorze lub samolotem z Quito. Najlepiej wybrać się w okresie od maja do grudnia, gdy nie jest zbyt gorąco. Samoloty lądują na Isla Baltra (skąd autobusem i promem w 45 minut można dostać się do Puerto Ayora) oraz na Isla San Cristobal. Większość hoteli znajduje się w Puerto Ayora. Archipelag można zwiedzać nocując na stałym lądzie i wypływając na całodzienne wycieczki na okoliczne wyspy lub wybrać rejs wycieczkowy z noclegami na pokładzie. Trzeba jednak pamiętać, że znalezienie łodzi może stanowić problem, gdyż ich liczba jest ograniczana a miejsca rezerwowane z dużym wyprzedzeniem.

Od 1959 roku cały Archipelag jest Parkiem Narodowym. Mając na uwadze ochronę wysp, władze parku udostępniają dla turystów tylko nieliczne tereny najciekawsze pod względem przyrodniczym i geologicznym. Wyznaczono także dodatkowe miejsca do nurkowania. Zazwyczaj do brzegu dopływa się małą motorówką a wysiada na pomost czy skalisty cypel lub trzeba wyskoczyć z łódki i dojść do brzegu. Wyspy zwiedza się wyłącznie z przewodnikiem, spacerując w grupie wytyczonym szlakiem.

Wyspa Bartolome, fot. Andrzej Pilitowski

W skład archipelagu wchodzi 13 głównych wysp, z czego 5 jest zasiedlonych przez około 20 tysięcy mieszkańców. Ponad połowa mieszka w największym mieście Galapagos, Puerto Ayora na Wyspie Santa Cruz. Właśnie tutaj znajduje się stacja badawcza im. Karola Darwina założona w 1964 roku z pomocą UNESCO w celu ochrony żółwi przed wyginięciem. Ponieważ żółwie mogą przez wiele miesięcy nie jeść ani nie pić stanowiły doskonały "świeży" prowiant dla załóg licznych statków pływających po Pacyfiku. Po zasiedleniu wysp, dodatkowym zagrożeniem dla tych wspaniałych gigantycznych gadów stały się zwierzęta domowe i hodowlane, szczególnie zdziczałe psy i kozy, którym bardzo smakowały jaja i małe żółwiki. Na terenie stacji można zobaczyć 13 podgatunków tych endemicznych stworzeń przywiezionych z różnych wysp i wyraźnie się od siebie różniących. Najłatwiej różnice zaobserwować w kształcie skorupy. Można także przyjrzeć się maleńkim żółwiom specjalnie oznakowanym i przygotowanym do powrotu do swojego naturalnego środowiska.

Żółw olbrzym w Stacji Badawczej, fot. Andrzej Pilitowski

Ale stacja badawcza to nie jedyne miejsce, gdzie można spotkać gigantyczne żółwie lądowe. Na wolności żyją one w rezerwacie w środkowej części wyspy niedaleko wioski Santa Rosa. Spacerując po gęstym, tropikalnym lesie co chwila spotykaliśmy się "oko w oko" z 200 kg "potworami", których wiek naukowcy określają na blisko 150 lat, spokojnie przeżuwającymi trawę i całkowicie tarasującymi ścieżkę. Nie mniej sławne niż żółwie są małe, niepozorne zięby, które pomogły (a dokładniej ich dzioby) Darwinowi w sformułowaniu swoich nowatorskich teorii o ewolucji gatunków. Łatwo je spotkać na całej wyspie, ale szczególnie przyjazne są w Żółwiej Zatoce, 3 km od centrum Puerto Ayora, gdzie bez żenady rozsiadają się na głowach i butach turystów.

Innego rodzaju atrakcją Isla Santa Cruz są lawowe podziemne kanały o długości ponad jednego kilometra, w których z łatwością zmieściłaby się duża ciężarówka. O wulkanicznym charakterze wysp nie sposób zapomnieć spacerując po kolorowej lawie Isla Bartolome. Jej fantastyczne formy porastają równie niezwykłe kaktusy lawowe i szaro - niebieskie trawy. Z punktu widokowego na szczycie roztacza się fenomenalny, zapierający dech w piersiach widok na szafirowe wody oceanu, kolorowe wzgórza sąsiednich wysp i przepiękne plaże. W przybrzeżnych wodach pływają pingwiny równikowe, żółwie morskie ze skorupą jak zielone kamienie a nawet rekiny. Po żółtym piasku maszerują setki szkarłatnych krabów a nurkującym plażowiczom asystują wszędobylskie uchatki.

Legwan lądowy, fot. Andrzej Pilitowski

Całkiem inny charakter ma maleńka wyspa Plaza Sur, porośnięta czerwonymi trawami, gdzie króluje legwan lądowy, jaszczur około metrowej długości i żółtej barwie, wygrzewający się na kamieniach w cieniu drzewiastych opuncji. Po klifowym stromym brzegu dzielnie wdrapują się lwy morskie a w szczelinach skalnych ukrywają się mewy jaskółcze oraz ptaki tropikalne z czerwonym dziobem i długim, białym jak welon ogonem.

Tokująca fregata, fot. Andrzej Pilitowski

Zaś prawdziwe bogactwo ptasiego świata można podziwiać na równie niewielkiej Isla Seymour. Do jej głównych mieszkańców należą niebieskonogie głuptaki, które nawet na ścieżce turystycznej zakładają gniazda. Wśród gęstwin wyróżniają się tokujące fregaty wspaniałe z ogromnym, napompowanym jak balon wolem a przy brzegu baraszkują młode foczki. Dodatkową atrakcją i tak już bajecznego krajobrazu są nisko przelatujące pelikany i polujące głuptaki. Te ostatnie są wspaniałymi nurkami. Składają skrzydła, wyciągają szyję i wyglądając jak strzała jeden za drugim z wysokości ponad 10 metrów z impetem wpadają w stado ryb.

Nieodłącznymi mieszkańcami każdej galapagoskiej wyspy są czarne, niepozorne legwany morskie, które wyglądają jak miniaturowe dinozaury z Parku Jurajskiego plujące na wszystkich fontanną wody. Pozbywają się w ten sposób nadmiaru soli z organizmu. Są to jedyne wodne gady na świecie. Pożywienie zdobywają tylko pod wodą a jako zwierzęta zmienno cieplne po wyjściu z oceanu godzinami wygrzewają się w słońcu.

Zwierzęta na Galapagos od wieków pozbawione naturalnych wrogów, są niezwykle ufne i chętne do pozowania do zdjęć. A tych można tutaj zrobić tysiące. Dzięki fantastycznej florze, faunie i sprzyjającemu klimatowi, Wyspy Galapagos to naprawdę "Raj na Ziemi", gdzie spędziliśmy niezapomniany tydzień naszych wakacji.


Tiahuanaco
Tiahuanaco - El Fraile
Tiahuanaco - Brama Słońca
La Paz
La Paz
Stragan na Targu Czarowników
Zachód Słońca
Wyspy Uros
Wyspy Uros
Twierdza Sacsayhuaman
Cuzco
Pisac
Machu Picchu -Świątynia Słońca
Machu Picchu - Święty Plac
Machu Picchu i Huayna Picchu
Droga do Machu Picchu
Machu Picchu - Domek Strażnika
Kanion Colca
Petroglify w Toro Muerto
Petroglify w Toro Muerto
Koliber
Puya raimondi
Turyści
Kwitnąca Puya Raimondi
Park Narodowy Huascaran
Park Narodowy Huascaran
Piramida Słońca
Piramida Smoka
Gliniane miasto Chan-Chan
Pałac Tschudi
Autorka
Legwan morski
Legwan lądowy
Wyspa Bartolome
Wyspa Bartolome
Wyspa Bartolome
Młoda uchatka
Żółw olbrzym
Żółw olbrzym
Gołąb galapagoski
Głuptak niebieskonogi
Fregata wspaniała
Lew morski
Pelikan
Uchatka