Spis treści

Będąc w Mongolii mieliśmy w planach podróż na pustynię Gobi. Wynajęliśmy samochód (niezawodnego rosyjskiego UAZ-a) i aby obniżyć koszty znaleźliśmy partnerów: Jeffrey'a i Ellen z Belgii oraz Kanadyjczyka Grega.
Naszym kierowcą był doświadczony, sympatyczny Mongoł z firmy Sergey's Guest House (kryptoreklama;)
W ciągu siedmiu dni mieliśmy pojechać do Dałandzadgad, zwiedzić dolinę Yołyn Am
i wydmy Chongoryn Ells w Parku Narodowym Gurwan Sajchan, a w drodze powrotnej zobaczyć piaskowcowe klify Bayanzag.

Nasza trasa

Jedziemy na Gobi

Góry o budowie płytowej, fot. Damian Dziok

Kierowaliśmy się na południe, jadąc wyboistą "drogą" gruntową. Wiodła ona początkowo płaskim stepem, potem przez tereny półpustynne, porośnięte z rzadka trawą, niekiedy przez wiele kilometrów prawie całkiem pozbawione roślinności. Jechaliśmy również przez żwirowe pagórki pokryte drobnymi kamieniami mijając po drodze ciekawą formację górską o budowie płytowej, przypominającą Góry Stołowe.

Gobi nie jest martwym pustkowiem, przeciwnie, żyje tu wiele zwierząt. Z okien samochodu widzieliśmy wokół mnóstwo małych ruchliwych gryzoni. Polują na nie lisy stepowe, pokryte pięknym futrem. Podziw wzbudzały w nas ogromne orły, które siedziały po prostu w stepie, majestatyczne i pewne siebie. Jednego mijaliśmy z odległości kilku metrów i nie poderwał się do lotu. Oczywiście nie brakowało wielbłądów, dwugarbnych baktrianów, pokrytych grubym futrem, z futrzanymi "podwiązkami" na nogach. Mijaliśmy też konie pasące się w zielonej bujnej trawie. Naszej uwadze omal nie umknęły mongolskie gazele dżejran, jednak kierowca pojechał za uciekającym stadem tak, że zdążyliśmy je sfotografować.

Sat-jurta, fot. Damian Dziok

Co kilkadziesiąt kilometrów napotykaliśmy niewielkie osady. Mijaliśmy także pojedyncze gospodarstwa, złożone z kilku, a czasem nawet jednej jurty. Dziwiliśmy się ich mieszkańcom, że wybrali tak niegościnne miejsce na swój dom. Ich oknem na świat jest telewizja odbierana dzięki chińskim antenom satelitarnym, zaś środkiem lokomocji - koń (tradycyjnie) lub motor, na który może się zabrać nawet pięcioosobowa rodzina (!). Energii elektrycznej dostarcza wiatrak, opału - guano zebrane w stepie.

Dałandzadgad

Po dwóch dniach dotarliśmy do Dałandzadgad, stolicy południowogobijskiego ajmaku (wojewodztwa) Ömnogow. Jechaliśmy po równym jak stół pustkowiu, z którego powoli zaczęły wyłaniać się kontury zabudowań miasta. Kilka kilometrów przed miastem minęliśmy bramę doń prowadzącą. Zbudowana była w szczerym pustkowiu, co potęgowało wizję miasta jako oazy życia na niegościnnej pustyni.

Dałandzadgad nie jest ciekawym miastem: są tu dwa banki, dwa hotele, bloki mieszkalne, sklepy spożywcze, targ, nieczynny kinoteatr. Nasz kierowca, mieszkaniec Dałanzadgad, zaproponował abyśmy rozłożyli namioty w jego obejściu, co też uczyniliśmy. Będąc na przechadzce zauważyliśmy, że wiele betonowych budynków zostało opuszczonych i stopniowo popadają w ruinę. Betonowe budowle były obce Mongołom, pojawiły się tu i przeminęły wraz z władzą ludową.
Zrobiliśmy niemalą sensację w jednym z barów, kiedy zażądalismy frytek - po narysowaniu na kartce, kucharki zrozumialy o co nam chodzi i... zaczęły obierać kartofle. Po pięćdziesięciu minutach jedliśmy chrupiące frytkami słuchając krytycznych uwag Jeffrey'a oraz jego opowieści o różnych rodzajach belgijskich frytek.

Yołyn Am

Dno wąskiej doliny Yołyn Am, fot. Damian Dziok

Śródgórska dolina Yołyn Am to wąski, kręty i głęboki wąwóz leżący w górach Gurwan Sajchan, kóre wchodzą w skład Ałtaju Gobijskiego. Z Dałandzadgad jest tam zaledwie 50 kilometrów. Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu, podjechało do nas konno kilku młodych pastuszków. Błyskawicznie przyszło nam do głowy, że wynajmiemy od nich dwa konie na wycieczkę po dolinie. Wytargowalismy cenę (3$ za 3 godziny) i ruszyliśmy. Po 20 minutach jazdy nasz pasterz-przewodnik niespodziewanie oznajmił, iż właśnie dojechaliśmy do początku doliny i dalej mamy iść pieszo, ponieważ konie mogłyby nas ponieść, spłoszone spadającymi z góry kamieniami. A gdzie nasze 3 godziny jazdy? Pasterz powiedział, że na nas poczeka.
Wycieczka w głąb doliny zajęła nam półtorej godziny. Szliśmy wąskim i bardzo krętym wąwozem przez kilka kilometrów. Takie miejsce na pustyni jest rzeczywiście niemałą atrakcją.

Widok na masyw Gurwan Sajchan, fot. Damian Dziok

Po wyjściu z doliny zastaliśmy "nasze" konie i dwóch młodych pastuszków. Chłopcy mówili nam, że należy wracać w kierunku parkingu. My jednak zapragnęliśmy wjechać w jedną z pięknych dolin, która odsłoniła się przed nami. Pasterze oponowali, w końcu dali za wygraną. Jechaliśmy wąską ścieżką spoglądając na żółte zbocza otaczających nas gór. Wkrótce dolina, którą jechaliśmy skończyła się, zrozumieliśmy że trzeba wracać. Wnet jeden z pasterzy skręcił i zaczął wspinać się na zbocze. Ruszyliśmy za nim. Było stromo, konie protestowały, jednak na nasze zdecydowane "cziu, cziu" pięły się w górę. Po chwili otworzył się przed nami rozległy widok na grzbiety Gurwan Sajchan.
W dali na jednej z grani zobaczyliśmy biegnące stado dzikich owiec Argali. To tutejsza atrakcja przyrodnicza, trudno je zaobserwować gdyż są bardzo płochliwe. Najlepiej próbować wczesnym rankiem, gdy schodzą do wodopojów. Argali, zwierzęta wielkości konia, są największymi owcami na ziemi. Mają duże, podwójnie skręcone rogi długości 1 metra.

Widok na masyw Gurwan Sajchan, fot. Damian Dziok

Gdy schodziliśmy z grzbietu było tak stromo, że musieliśmy sprowadzić konie trzymając je krótko za uzdy. Jechaliśmy potem niespiesznie, mijając kolejne doliny. Rozpierała nas radość, upajaliśmy się pięknem otaczającej nas przyrody. Wokół panował spokój nadchodzącego wieczoru. W lekkim szumie wiatru rozchodziły się tęskne dźwięki pieśni, nuconych przez pasterzy.
Tamto popołudnie zapamiętamy na długo. Wycieczka konna była bardzo udana, gdyby nie ona, Yołyn Am nie byłaby dla nas zbytnią atrakcją.

Chongoryn Ells

Chongoryn Ells, fot. Damian Dziok

Kolejnego dnia udaliśmy się 200 km. na południowy-zachód, w stronę osady Bajandalaj, skąd zamierzaliśmy dotrzeć do piaskowych wydm Chongoryn Ells. Ciągną się one przez 100 km w dolinie między dwoma pasmami Ałtaju Gobijskiego. Są to ogromne góry piasku, z systemem grzbietów i dolin. To wspaniałe patrzeć na delikatną, płynną linię grzbietów wymodelowaną przez wiatr. Piasek był na jednych zboczach lekko pomarszczony, zaś inne stoki były "idealnie" gładkie.

Lekko zapadając się zdobywaliśmy kolejne szczyty, chcieliśmy wczuć się w atmosferę pustyni. Promienie zachodzącego słońca zabarwiły już piaski na mocny pomarańczowy kolor, kiedy w jednej z dolin dostrzegliśmy baktriany stojące nieruchomo i czekające nie wiadomo na co. Ich sinusoidalne sylwetki dobrze komponowały się z otaczającymi nas wydmami.

Wycieczka na wielbłądach, fot. Ellen Smith

Następnego dnia zapragnęliśmy dosiąść wielbłądów. Po dłuższych pertraktacjach z pewnym upartym Mongołem, w końcu udało się wynegocjować dogodną dla nas cenę 2000 tugrików za godzinę (2$). Wielbłądy to zwierzęta specyficzne, żeby nie powiedzieć - śmieszne. Mają długi pysk z cwaniacką miną i ponoć plują kiedy sa wnerwione;) Między ich dwoma wełnianymi garbami umieszcza się siodło. Dosiada się ich, kiedy leżą na brzuchu. Należy uważać żeby nie spaść w czasie, kiedy wielbłąd wstaje, ponieważ najpierw prostuje tylne nogi, potem przednie. Kiedy wielbłąd biegnie, wzbudza w turystach salwy śmiechu. Robi to bowiem dość niezgrabnie, i dodatkowo przy większej prędkości potyka się, co dla jeźdźca objawia się ostrym szarpnięciem.

Prowadzenie wielbłąda jest łatwe. Komendą "cziu, cziu" wprowadzamy go w marsz, kierujemy zaś postronkiem przywiązanym do drewnianego kolczyka, przebitego przez jego nos. W lewej ręce dzierżymy postronek do kierowania, zaś w prawej jego koniec do popędzania zwierzęcia. Kiedy chcemy posadzić zwierzę na ziemi łapiemy za uzdę blisko pyska i mówimy "tssyk, tssyk" szarpiąc do dołu; najpierw siada przód, potem tył.

Bayanzag

Piaskowcowe klify Bayanzag, fot. Damian Dziok

Na północny-zachód od Dałandzadgad, w odległości około osiemdziesięciu kilometrów, znajdują się urwiska i wąwozy Bayanzag, wypłukane w czerwonym piaskowcu. Są one miejscem słynnych znalezisk paleontologicznych. Dotarliśmy tam o zachodzie słońca, czyli w najlepszym momencie! Wielokształtne czerwone klify wyglądały jak ruiny starożytnego miasta. Na nocleg udaliśmy się do jednego z wąwozów. Wieczór zpadał szybko, niebo nad nami mieniło się milionami gwiazd. Rano wędrowaliśmy w piaskowcowych labiryntach sycąc się ich pięknem.

"Lasy" saksauowe

Nieopodal Bayanzag można zobaczyć pustynne "lasy" saksauowe. Krzewy wyrastające wprost z piasku robią wrażenie. Prowadzą twardą walkę o byt w skrajnych warunkach, przy dużych skokach temperatur, smagane wiatrem, oświetlane ostrymi promieniami słońca, przy ciągłym braku wody. Rośliny te osiągają wysokość od 2 do 4 metrów, rosną bardzo wolno. Ich liście mają postać pałeczek segmentowanych jak u skrzypu. Przed zwierzętami chronią je kolce. Krzewy pełnią ważną rolę w ekosystemie pustyni. Regulują stosunki wodne w glebie, chronią ją przed erozją oraz zapobiegają swobodnemu przemieszczaniu się piasków.

Lasy saksauowe, fot. Damian Dziok