Spis treści

Rozpocznij oglądanie zdjęć 4 sierpnia; ostatnie godziny spędzone w kraju to podróż z Warszawy do granicy z Białorusią - już po trzech godzinach przypatrujemy się zmianie rozstawu podwozia naszego pociągu, szybko załatwione formalności i... już pędzimy ku Moskwie. W nas zachodzi zmiana dość znaczna - próbuję sobie uzmysłowić fakt, że zaczęła się nasza wyprawa na Syberię. Za oknami krajobraz zupełnie podobny do naszego. Myślami jestem już tam - gdzieś w odległej, dzikiej, nieznanej Syberii, Buriacji, Jakucji; za oknem jeszcze Europa.

5 sierpnia; upał w Moskwie, nasze próby zobaczenia minimum - Placu Czerwonego i cerkwi, w której niestety więcej suwenirów niż ikon. Metro - i tanie, i zaskakująco dopracowany wygląd stacji, i  szybki sposób przemieszczania się jeśli tylko nie pomyli się stacji; myśmy pomylili i to akurat w godzinach szczytu - a więc tłok, przesiadki, hałas, prawie huk pociągów. Udało się. Dotarliśmy do dworca Domodiedowo. Przepakowanie bagaży, oklejanie folią i taśmą, formalności... i po godzinie spędzonej w autobusie okazuje się, że dziś nie lecimy. Z powodów techniczno-metereologicznych. A więc do jutra koczowanie na dworcu? Zażądaliśmy bagaży i poszliśmy się rozbić w pobliżu lotniska - oto nasz pierwszy obóz - w podmoskiewskim, zaśmieconym lasku. Ale spało się wybornie.

6 sierpnia; leniwie zebraliśmy się do palenia ogniska by coś przekąsić, potem znowu na lotnisko; tym razem wylecieliśmy; niesamowita noc bez ciemności, słońce próbujące choć na chwilę schować się za horyzont i toast na 10 000 metrów za ilość startów równą lądowaniom; nikt nie wzniósł toastu za zgodność lądowań z rozkładem lotów;

7 sierpnia; szyszynka pracująca rytmem europejskim wskazywała na jakąś 6 rano gdy usłyszeliśmy, że nie lądujemy w Jakucku - za dużo dymu z nieugaszonej wciąż tajgi. I bagatelka - na śniadanie lecimy do Chabarowska. Tam poczekamy na możliwość odlotu gdy Jakuck będzie nas mógł przyjąć. Niestety śniadanie w Chabarowsku było już nieaktualne bo tam dochodziło południe. Dostaliśmy hotel i prikaz by nie oddalać się bo w każdym momencie możliwy jest odlot. Popadaliśmy w objęcia Morfeusza. Wieczorem wyspani i najedzeni (dostaliśmy kolację) postanowiliśmy jednak przejść się po mieście. Chabarowsk okazał się miastem "studenckim": całkiem sporo tu uczelni - i techniczna, i uniwersytet, i bodajże medyczna. Powrót do hotelu z zapadającym leniwie zmrokiem. Około pierwszej czasu chabarowskiego obudzono nas. Sprawnie przewieziono na lotnisko - wystartowaliśmy niepewni tego gdzie przyjdzie nam postawić tym razem nogę.

 

Jakuck jest egzotycznie, todobre określenieCentrum Jakucka

8 sierpnia; Jakuck. Zadymiony, powietrze gęste, drażniące, meszki, słońce gdzieś nieśmiało przedzierające się przez zasłonę dymno - chmurną i to nie dlatego, że czas jakucki wskazywał 5 rano; czekanie na dworcu do 7 rano aby przejechać do centrum - w otępiałym od zmian stref czasowych i nie-spania umyśle utkwiła mi jedna scena: Pani Sprzątaczka - Rosjanka pokrzykująca na nastoletnie Jakutki, które zasnęły przy stoliku: że są złośliwe i nóg nie chcą podnieść by mogła zetrzeć podłogę, że torby porozstawiane na podłodze... Na nas tylko łypneła okiem. Obrazek mówiący wiele o tym jak Jakuci u siebie są traktowani przez Rosjan.

Dotarliśmy do hotelu Arktika. Obdartego z tynku, z sypiącą się farbą ze ścian, z zamkami w drzwiach, które otwieraly się chyba na własne życzenie. Ale czysty! Potem formalności, wiza, opłaty za pobyt, wymiana waluty, zorganizowanie transportu do Ałdanu...; o nie - wcale nie poszło nam to wszystko sprawnie i szybko, tkwilismy w Jakucku 2 dni. Dzięki tym kolejnym opóźnieniom posmakowaliśmy nieco Jakucka - miasta dysonansów. A oto garsć wrażeń z tamtych dni, które się ostały w moim podręcznym kajeciku.

Rano gdy wysiedliśmy niby w centrum wydało nam się pusto na ulicach a przecież dochodziła 730. Całkiem szybko dotarliśmy do Arktiki - bo tak się zwało nasze najnowsze lokum. Pamiętam tamten niedługi poranny spacer: pustawe ulice, cisza - nie taka prawdziwa, taka - napiszmy to: miejska; i bloki na betonowych słupach. Oczywiście w związku z wieczną zmarzliną. Aby ciepło z zamieszkałych bloków nie roztapiało latem zmarzliny (czyli w ciągu tych 3, no może 4 miesięcy "bezśnieżnych" od połowy maja do początku września) stawia się je na słupach, dzięki czemu nie zapadają się i trzymają pion.

Miasto dysonansów
Wrażenie estetyczne - cóż - raczej nieestetyczne. Bo oprócz tych straszących pali, które z konieczności klimatycznej można zaakceptować, jest jeszcze kilka innych elementow charakterystycznych dla jakuckich osiedli. Przede wszystkim przestrzeń między palami zmienia się jak nie trudno się domyślić w śmietnisko. Ponad to nad blokowiskami przeciągniete są wszelkie kable ze zbrojeniem, elektryką i czym tam jeszcze - oczywiscie z powodu wiecznej zmarzliny, która nie pozwala na schowanie w ziemii tych instalacji. Wreszcie okna - pozasłaniane tekturą, dyktą itp.- oczywiście powodem znowu jest klimat czyli zimy niewyobrażalnie zimne jak dla nas: -50oC czy -60oC to standart.

Malcziki

Tylko dlaczego teraz, w lecie wciąż ta slamsowa sceneria w oknach? To nie była kwestia dzielnicy bo ten sam obrazek zastawał nas w różnych częściach Jakucka; sadzę, że raczej to estetyka albo raczej jej brak przyczynia się do wyglądu okien. Ale nie tylko okien. Też chodnikow i ulic; zapiaszczonych, powykrecanych, krzywych - stąd też hasło Wojtka, że Jakuck to jakby ogromny plac budowy. Myślę, że głównie dlatego, że ludzie tam mieszkający widząc przez 8-9 misięcy śnieg i mgłę nie zwracają uwagi, nie dostrzegają brzydoty i zaniedbania, które ich otacza. Przyzwyczajają się; to tak jak wchodząc n-ty raz klatką schodową naszych polskich bloków przestajemy widzieć, że pełno tam napisów czy śmieci. Oczywiście - kwestia pieniedzy na pewno gra tu też ogromną rolę.

Aby dopełnić opis obrazka pt.: bloki w Jakucku dodam jeszcze, że rury z wodą - no i chyba ze ściekami również - znajdują się ponad powierzchnią zmarzliny, poutykane jakimiś materiałami izolująco - ocieplającymi straszą swoją wszechobecnością a stają się zupełnie drażniące gdy pęknięte zaczynają tryskać wodą lub czmś gorszym jeszcze. Nie wiem jak woda w tych rurach płynie w zimie, chyba częściej istnieje w swym stanie skupienia zwanym stałym. Oczywiście te "wodociągi" nie znajdują się "frontalnie" lecz gdzieś na tyłach blokowisk ale idąc później od tyłu naszego hotelu natknęliśmy się na taką tryskającą rurę i nie była to fontanna świeżej wody.

Dziewczionoczki

Pośród tego dziwnego jak dla nas miasta ludzie tak bardzo podobni do naszych "wzorców europejskich" - piszę to z przekąsem - kobiety ubrane w modne i u nas ciuszki, wymalowane, uczesane, zadbane; mężczyźni może mniej nieco schludni, często z komórkami przy uchu lub walkman'em. Pośpiech. W końcu to wielkie miasto. Biedne czy bogate? Tamte tektury w oknach i te tutaj "światowe" gadżety biznesu. Tamto zaniedbanie blokowisk i te nowoczesne, jasne budynki banku czy nowiusieńkiego(!) teatru. Kafejki internetowe i niemożność kupienia kartki pocztowej.

Najlepszej marki samochody - ale pomykające po zapiaszczonych ulicach. Zadbane Jakutki ale nie dbające o wygląd swych okien, mieszkań (?- nie mieliśmy niestety możności zobaczyć jak mieszkają Jakuci). Straszące blokowiska tak nienaturalnie tu wkomponowane, ogromne i jeszcze zadbane gmachy użyteczności publicznej i wreszcie chatynki - często w odcieniu zielonkawym, pozapadane, powyginane, usiłujące jeszcze przetrwać, jeszcze jedną zabojczą wiosnę, jeszcze jedne roztopy.

Miasto nierównowagi etnicznej
Do niedawna tylko 40% ludności to byli Rosjanie i to oni zajmowali większość stanowisk, pełnili ważniejsze funkcje, byli panami w ojczyźnie cichych Jakutów. Teraz proporcje się zmieniają jeszcze bardziej na korzyść Jakutów, zaczynają zajmować ważniejsze stanowiska np.: cała "załoga" wizowo-paszportowa była jakucka. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że Rosjanie kształcą się i wyjeżdżają w europejskie regiony Rosji gdzie widzą więcej możliwości. Jakucja znowu staje się jakucka. Czy to dobrze? Czy Jakuci będą umieli to wykorzystać? Ktoś zapyta - a co z tym diamentowym bogactwem, przecież Jakucja powinna być bardzo bogatym regionem Rosji. Mogła by być gdyby diamenty nie były wywożone do Moskwy by służyć Rosji jako środek płatniczy za broń. Gdyby Jakuci mogli rozporządzać jakuckimi diamentami...

Tymczasem pozostają biednym narodem - nie tylko politycznie i gospodarczo pozbawieni większości ruchów - ale również są narodem praktycznie pozbawionym tożsamości, religii, świadomości kultury, osadzonym w realiach miasta, które jest czymś nienaturalnym dla tego myśliwskiego ludu. Bo przecież może jeszcze dziadkowie tych spotykanych na ulicach młodych, spieszących się Jakutów żyli w jurtach a rytm polowań i odpoczynku w swej surowości dyktował im klimat. Tu w mieście żyją z dnia na dzień, jakoś bez celu bo naturalny cel wpisany behawioralnie a może nawet genetycznie został im niejako odebrany: by przetrwać trzeba było polować.Teraz nie ma już tej potrzeby. Jest miasto. Nie ma jurty. Nie ma jurty więc nie ma tradycji, nie ma religii (to też chyba przede wszystkim efekt systemu), nie ma rytmu miesięcy, jest dzień za dziem, jest trwanie, wegetacja.

W magazinie
Po wejściu do "magazinu" najpierw ogarneła nas irytacja a potem śmiech. Proszę sobie wyobrazić: sklep o powierzchni sporego polskiego marketu, podzielony na jakieś 10 stanowisk a każde "zaangażowane" w sprzedaż innych produktów: a więc jest lada z pieczywem, ze słodyczami, napojami, alkoholami, wędlinami, rybami, warzywami i owocami.
Tak więc lad bez liku lecz wybór niewielki. Przy każdej ladzie dwie ekspedientki czyniące tyle zamieszania, że kolejka gwarantowana. I dodatkowo element irytujaco - zadziwiający: do każdej lady przypisana kasa z kasjerką gdzie płaciło się dopiero po odstaniu swojej kolejki przy ladzie by uzyskać karteczkę z nazwą produktu o który ubiegaliśmy się - cena niekoniecznie musiała być wypisana, jako że kasjerka znała ceny a jeśli nie to krzyknięciami porozumiewała się z ekspedientką. No a potem jeszcze jedno podejście do lady i już można iść do domu. Ani szybko ani sprawnie za to bez bezrobocia. Straszne musi być tam pracować w te długie mroźne zimy, bo chyba nie jest możliwym ogrzać tak wielką powierzchnię.

Misja Salezjanów
By nieco ożywić zbliżający się wieczór postanowiliśmy pójść na misję księży Selezjanów - może spotkamy jakiś Polaków? A wieczór tutaj zbliżał się na prawdę wolno - dochodziła już 22-ga a ledwie dało się dostrzec jakieś oznaki szarówki. Dopiero dobrze po 23-ciej zciemniło się na dobre. Misja była jakieś 20- 25 minut drogi od Arktiki. Nie będę tu powtarzać o wciąż wirującym w nas wrażeniu dysonansu wśród ulicznych zabudowań. Wrażenie o tylo mocno było zaakcentowane, że w tych schylonych chatynkach świeciły się światełka, które upewniały nas, że tu mieszkają ludzie - i naprzeciwko w tym i tamtym blokowisku też mieszkają ludzie, i tam też świecą się światełka tylko, że mniej wyraźnie je widać zza tekturowych zasłon. Po drodze do misji napotkaliśmy pomnik (pomniki) - kamienie z tablicami na których były wypisane nazwiska tych, którzy zasłużyli się dla tej zmarźniętej ziemii: Jana Czerskiego, Edwarda Piekarskiego, Wacława Sieroszewskiego i Aleksandra Czekanowskiego.

Na misji niestety nie spotkaliśmy nikogo poza księdzem Andrzejem i Jego współpracownikiem. Ksiądz Andriej - jak się sam nazwał - jest Słowakiem. To właśnie On opowiadał nam o Jakutach, o tej specyfice egzystencji narodu myśliwych w sztucznej dla nich strukturze miasta. Opowiadał też o swoich trudnościach w nie tyle aklimatyzacji co przetrwaniu każdej zimy - zbyt długiej, zbyt zimnej, zbyt ciemnej. Najgorsze są te tygodnie gdy temperatura spada poniżej
-35oC i oprócz i tak już uciążliwej szrówki za dnia dochodzi do wladzy wszechobecna wtedy, gęsta, mleczna mgła. Świat traci wtedy swe zwykłe oblicze bo nie widać już nawet śniegu ni szarego nieba - wszystko ogarnięte jest mgłą. Człowiek traci resztki równowagi wewnętrznej, szyszynka resztki światła i nie trudno wtedy o depresyjny nastrój.

Misja Salezjanów

Andriej rozproszył też nasze nadzieje, że uda nam się odwiedzić kogoś z osób, których adresy mieliśmy z sobą - był czwartek więc prawie weekend a to dla mieszkańców Jakucka oznacza, że wyjeżdżają na dacze by tam choć na chwilę odsapnąć od meczącego miasta. I nie ma to takiego wymiaru jak u nas - wyjeżdżają prawie wszyscy choć te ich dacze to często sklecone drewniane 4 ściany z dachem lub tylko 3 ściany i kawałek dachu. Taki wyjazd to nawet nie zwyczaj, nie konieczność ale po prostu bez mała sposób na odratowanie siebie - szczególnie dla Jakutów. Parafrazując Andrieja: ludzie tam łapią oddech, nabierają sił, wzmacniają się; przecież zawsze mają w perspektywie bliską zimę, zamknięcie w mieście.

Najciekawiej Andriej opowiadał o Ewenkach - plemieniu myśliwych, które dziś prawie wymiera, żyje w kilku miejscach, ze względu na surowość warunków, w których żyją jak również klimat i brak podstawowych nawyków higienicznych ich średnia przeżycia liczy 35 lat! Żyją w jurtach ze skór, jedzą to co upolują, za okrycie również służy im skóra. Ponoć jakiś czas temu znalazła się jedna Francuzka, która by poznać ich obyczaje i dokładnie je opisać wyszła za mąż za Ewenka.

Misja cieszy się sporą popularnością - szczególnie w czas niekończącej się zimy - przewija się tu około 300 osób tj. dzieci i młodzieży głównie i to nie bynajmniej wyznania katolickiego choć zyskuje sobie katolicym wyznawców - zresztą podobnie jak prawosławie a przede wszyskim szamanizm. Dzieje się tak gdyż teraz gdy nadeszła wolność i w tym miejscu jakim jest religia ludzie - glównie mowa tu o Jakutach, których pozbawiono "osobowości narodowej" - usilnie poszukują czegoś co zapełni pustkę duszy, co da jakiś moment odskoku i sens przyszłości. I na równi może to być chrześcijanizm co i szamanizm, który dodatkowo daje wrażenie powrotu do korzeni, do jakiejś tożsamości. W misji jest miejsce na świetlicę, salkę dyskusyjną, czytelnię, sale przeróżnych zajęć warsztatowych, np.: stolarstwa itp. Wszystko w drewnie, zadbane, schludne. Na pożegnanie Andriej powiedział, że co roku na misji przewijają się jacyś Polacy, bo cytując Go: "Polacy nie boją się świata".