Spis treści

PodróżMonte Pelmo

Schönes Wochenende Karte, ... jak ?

W czasie zeszłorocznych wędrówek po Dolomitach padł pomysł żeby spróbować sił wyżej niż 3000 m., żeby pojechać w Alpy na lodowiec. Pomysł wydawał się dosyć ciekawy i zebranie ekipy 4 osób na tę wyprawę o dziwo nie stanowiło problemu. Już w zimę był gotowy skład, ale organizację wyprawy odłożyliśmy na później. Jak się potem okazało tylko jedna z osób nie mogła w efekcie końcowym pojechać. W rezultacie wyjechały ("i wróciły") 3 osoby: Czarek, Damian i Michał, wszyscy znaliśmy się z wypraw w Beskidy i Karpaty studenckiego klubu SKG. Zgranie zespołu nie stanowiło więc dla nas żadnego problemu. Każdy z nas posiadał duże doświadczenie górskie, ale nie do końca było dla nas jasne czy to wystarczy na Alpy. Jak się potem okazało nasze obawy po części były słuszne.

Doświadczenie... tego nam brakowało najbardziej. W dodatku w ostatniej chwili okazało się właśnie, że czwarty, który chodził już po Alpach nie może jechać. Musieliśmy w trybie przyspieszonym wydobyć z niego przydatne nam informacje. Skrócony kurs wydobywania się ze szczeliny, może na wiele nam się na szczęście nie przydał, ale zawsze teoretyczną wiedzę posiadaliśmy, więc nie dokońca byliśmy laikami. Dodatkowo w czerwcu zaliczyłem jeszcze tygodniowy kurs skałkowy więc techniki asekuracji czy wiązanie węzłów nie było nam zupełnie obce. Myślę, że w sumie nawet ci bardziej zaawansowani turyści których spotykaliśmy na szlakach nie mieli wcale większej wiedzy od nas i nie myślę, że poruszali się jakoś znacząco bezpieczniej i sprawniej. Z perspektywy czasu patrząc warto jednak zadbać o odpowiednie przygotowanie przed wyjazdem na lodowiec. Mimo że owszem przy ładnej pogodzie wejście na Mont Blanc granią Goteur nie przedstawia żadnych trudności technicznych, to jednak nie wszystkie ścieżki są aż tak przedeptane. Niektóre drogi alpejskie trzeba przedeptywać samemu, kombinując jak ominąć szczeliny, czy strawersować strome pola śnieżne. Generalnie wg. mnie na lodowiec można wchodzić tylko z jakim takim przygotowaiem. No ale dość o tym...

Przygotowanie do takiego wyjazdu może zająć trochę czasu szczególnie, gdy nie posiadamy odpowiedniego sprzętu alpejskiego takiego jak: raki, czekan, lina, uprząż, 2 karabinki,2 pętle prusika, 2 zwykłe pętle taśmowe, śruba lodowa i inne elementy w zależności od trudności trasy (te które wymieniłem to raczej podstawa na drogi PD, drogi F na ogół są do przejścia w rakach i z czekanem, ew. kijkami). Oprócz tego wystarczy nam zwykły sprzęt osobisty taki jak używa się podczas wycieczek po Beskidach typu: czołówka, plecak, NRC-ta, polar i ciepła odzież, anorak, palnik i kartusze. My nie posiadaliśmy prawie w ogóle sprzętu alpejskiego nie pozostało nam nic innego jak zakupić lub pożyczyć go. Mimo że niby w sklepach turystycznych jest taki sprzęt warto najpierw odpowiednio sprawę przemyśleć i poczytać co nieco wtedy będziemy mieli pewność, że nie wydamy pieniędzy na kiepskiej jakości lub co gorsza niedopasowany do naszych potrzeb sprzęt, z którym będziemy się męczyć podczas wyprawy. Mając już cały komplet wyposażenia na 3 tygodniową wyprawę mój plecak ważył 30 kg i chociaż męczyłem się niemiłosiernie żeby tą wagę zbić nie udało się. Namiot i lina nawet przy niewielkim ciężarze jedzenia, które postanowilśmy kupować na miejscu spowodowały, że nasze plecaki były naprawdę ciężkie (mieliśmy w zamiarze jednak jak najwięcej chodzić "na lekko" zostawiając rzeczy w dolinach więc nie stanowiło to aż tak wielkiego problemu)!!!

Przejazd w Dolomity zaplanowaliśmy tak by wyszło jak najtaniej. Z tego powodu przejazd tam zaplanowaliśmy na weekend by móc skorzystać z oferty niemieckiej koleji DB, a mianowicie biletu Schönes Wochenende Karte. Bilet taki jest ważny na całym terytorium Niemiec oraz na kilku stacjach przygranicznych (np. Salzburg, Basel...). Kosztuje on obecnie 40 DM i umożliwia grupie do 5 osób podróż w sobotę lub niedzielę od godziny 0:00 przez 27 kolejnych godzin po terenie całych Niemiec pociągami klasy RB, RE, IRE. Tak więc po podzieleniu kosztów na 5 osób bilet przez całe Niemcy kosztuje 16zł. Bilet taki możemy zakupić w kasach DB lub też w dworcowych automatach do sprzedaży biletów. Tu ciekawostka, że na byle stacji w Niemczech taki automat stoi, a co lepsze możemy wydrukować sobie w nim nasz dalszy Fahrplan (czyli plan podróży). Pociągi regionalne w Niemczech mają tą przykrą cechę, że często się spóźniają wbrew naszym oczekiwaniom co do punktualności koleji niemieckiej. Wynika to z tego że pociągi na mniejszych stacyjkach są często ze sobą skomunikowane i w związku z tym jeden czeka na drugi, dzięki czemu bez przeszkód możemy kontynuować naszą podróż, może trochę poza rozkładem, ale najważniejsze że zawsze w rezultacie dotrzemy na miejsce.

My zaplanowaliśmy przejechanie trasy Warszawa - Zgorzelec - Göerlitz - Mittenwald. Takie połączenie wydawało nam się najlepsze gdyż z Mittenwaldu biegnie najprostsza droga w Dolomity, którą zamierzaliśmy pokonać autostopem. W samej Warszawie nocny pociąg do Dresna osiągnął już 30min spóźnienia, więc na przesiadkę w Göerlitz mieliśmy tylko kilka minut, co łącznie z biegiem do kasy po zakup biletu Wochenende spowodowało sporą nerwowość. W tym miejscu radzę bilet na odcinek graniczny zakupić u konduktora, gdyż kupując go w Warszawie przepłacamy i to grubo. U konduktora powinien on nas kosztować około 2-3 zł. W Görlitz było sporo Polaków, którzy chcieli jechać na Wochenende w różne strony Europy i mogliśmy znaleźć 2 kolegów do piątki na bilet, co trochę obniżyło cenę biletu na głowę. W końcu po całym dniu podróży koleją, zresztą bardzo wygodną i komfortową znaleźliśmy się w Mittenwaldzie, gdzie udaliśmy się na nocleg (jest miejsce na namiot koło parkingu przy wyjeździe z miasteczka, koło głównej szosy na Innsbruck). Z rana zaś początek podróży stopem. Ja raczej nie mogę narzekać łapało się szybko i była to przyjemna podróż. Zatrzymywali się naprawdę różni ludzie i raczej nie ma tu reguły kto się zatrzymuje. Najczęściej jednak są to trochę mniej zamożni mieszkańcy, ew. dawni autostopowicze, a w moim przypadku (miałem na wierzchu linę i czekan) również wspinacze. Najczęściej zatrzyma się samotna osoba lub małżeństwo bez dzieci, gdyż w środku po władowaniu dużego plecaka i tak nie ma za dużo miejsca. Podróże TIR-em są bardzo skuteczne ale znacznie wolniejsze niż samochodami osobowymi. Ja preferuję, samochody osobowe, choć jazda TIR-em nierzadko może oznaczać przejachanie odcinka 500 km jednym rzutem. Ostatecznie przejechanie trasy Mittenwald - kemping Pecol autostopem zajęło mi troszkę poniżej 8h. Korzystałem przy tym z pięciu różnych samochodów. Doświadczenia kolegów w tym względzie są róże jeden z nas potrzebował nawet 11 stopów żeby się tu dostać i 2 dni podróży, ale był to ewidentny pech tzn. ugrzęźnięcie w Insbrucku.

W końcu postawiłem nogę w umówionym miejscu na kempingu w Pecolu. Mimo, że dojazd tu zajął mi od wyjścia z domu około 40 godzin i kosztował około 40 zł to twierdzę, że wygodniej by było pojechać samochodem. Cała podróż zajęła by może z 16h a koszty jeśli jedzie komplet pasażerów to około 150zł. Jedynym problemem jest tylko, że trzeba taki wóz posiadać;-).


Kolejny raz w Dolomitach

Kemping "Civetta" w Pecolu jest bardzo porządny i można tu naprawdę odpocząc. Mamy do dyspozycji ciepłą wodę, stół do ping-ponga, jadalnię, suszarnie oraz pralnie. Do dyspozycji przybyszów, są również małe domki połączone z przyczepami tzw. "caravans", ale zazwyczaj są wszystkie pozajmowane. Moje zdziwienie było wielkie gdy właścicielka kempingu poznałą mnie i radośnie stwierdziłą, że już tu kiedyś byłem. I rzeczywiście 2 lata temu spędziłem tu 3 dniowe załamanie pogody. Jednak to miło, że ktoś mnie pamiętał. Dzięki zresztą tej znajomości na koniec pobytu w Pecolu, zostaliśmy podwiezieni na Passo Duran firmowym autem, co zaoszczędziło na mnóstwo czasui kłopotów.

Następnego dnia wystartowaliśmy z kepingu na Monte Pelmo 3168 m n.p.m. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to będzie długa wycieczka. I rzeczywiście zajeła nam coś około 11h marszu, ale naprawdę warto. Trasa z Pecolu to co prawda około 1700 m przewyższenia, które musimy pokonać, więc widać że jest to trasa dla turystów posiadających trochę lepszą kondycję niż przeciętna. Jeśli ktoś czuje że to za długa trasa, można zawsze przenocować w schronisku Venezia na wysokości około 2000 m. Z mojego doświadczenia wynika, że można za zgodą właściciela rozbić obok schroniska namiot. Trasa na Monte Pelmo jest bardzo interesująca i można podzielić ją na 4 etapy. Pierwszy etap to dojście pod skały, to zadanie najłatwiejsze po prostu trzeba w odpowiednim momencie skręcić na dobrą ścieżkę biegnącą poprzez piargi. Po podejściu pod skałę widać znaki informujące o początku przejścia oraz kamienne kopczyki. Drugi etap to skalne półeczki, są dosyć powietrzne i nie ubezpieczone (jak cała ta trasa, uwaga to nie jest via ferrata). Miejscami są spity do założenia własnej liny. Gdy jednak na trasie nie ma śniegu co jest raczej normą w sierpniu, lina nie będzie potrzebna (choć jak ktoś ma może zabrać oczywiście). Trzecia faza to jest przjeście kotła Monte Pelmo. Jest to faza dość żmudna, strome podejście piargiem i skałami do górnego kotła. W zejściu w razie gorszej pogody, mogą pojawić się trudnosci orientacyjne. Należy wtedy trzymać się lewej strony kotła a na samym dole zdecydowanie wykręcić bardziej na południowy wschód. W ogóle warto uważać tak by odpowiednio wejść w system skalnych półek. Ostatnia faza to wejście na szczyt. We mgle może wydać się trochę trudniejsze ale w rzeczywistości nie jest. Wystarczy skierować się na przełączkę leżącą na zachodzie między głównym wierzchołkiem a wierzchołkiem południowym. Z przełączki w prawo z początku prawą stroną grani, potem granią na szczyt. Na szczycie stoi krzyż, więc jest to dobry punkt orientacyjny. Wycieczka w przypadku słonecznej pogody orientacyjnie nie przynosi żadnych problemów i jest wspaniała. Od schroniska Venezia wejście zajmie nam od 3,5h (szybko) do 5h (wolno). W zejściu około 3h. Po zejściu ze szczytu byliśmy z kolegą nieźle zmęczeni i bolały nas nogi, ale następnego dnia twardo wystartowaliśmy na Civettę.

Na szczycie Civetty

Civetta 3220 m n.p.m. kusiła nas swoją ciekawą ferratą Aleghesi. Przechodziłem ją co prawda już raz, ale ta świetna droga wydawała się celem godnym powtórzenia. I rzeczywiści przejscie jej sprawiło nam wielką przyjemność. Co prawda z Pecolu jest to znowu 1800 metrów przewyższenia, ale widoki przy słonecznej pogodzie całkowicie wynagradzają trud tej trasy. Dla mniej wytrwałych polecam start ze schroniska Coldai około 2000 m, ale z miejscem na namiot tuż przy schronisku mogą być problemy, po prstu nie ma za dużo płaskiego. W okolicach 15 minut drogi na pewno jednak coś znajdziemy. Via ferrata Alleghesi może być z powodzeniem zrobiona przez turystę, który przechodził już np. "Orlą.." w Tatrach. Jednak trzeba zaznaczyć że jest to trasa bardziej wyczerpująca i mająca zdecydowanie więcej emocjonujących miejsc. Sprzęt do via ferrat - potrzebny (kask, może, ale nie musi, się przydać). Wejście od schroniska Coldai na szcyt zajmie nam około 3-3,5h (szybko). Cała wycieczka trwała zresztą znowu 11h, ale naprawdę warto.
Po tych dwóch szczytach przenieśliśmy się w masyw Moiazzy z zamiarem przejścia ferraty Costantini, która jest uważana za jedną z dwóch najtrudniejszych w Dolomitach. Ku naszemu niezadowoleniu, zaczęło padać i nasz pobyt w tym rejonie ograniczyliśmy do pobytu w pięknej darmowej chatce Malga Duran, którą gmina Agordino wyremontowała i utrzymuje dla turystów w razie załamania pogody własńie. Włosi oczywiście z tego wspaniałego miejsca nie korzytają, ale my byliśmy zachwyceni. W środku było miejsce na ognisko, kuchenka węglowa (na drewno), stół krzesła i stryszek, a poza tym cały sprzęt kuchenny i trochę jedzenia. Chatka ta znajduje się pomiędzy Passo Duaran a rif. Concatrin, jakieś 15 minut od schroniska. Pobyt w takiej chatce w mniej pogodne dni to naprawdę znaczące udogodnienie. Polecam ją wszystkim. Postaniowiliśmy że nie będziemy czekać na poprawę pogody i kolejny mniej pogodny dzień przeznaczyliśmy na trasport do Frasenne pod ferratę Stella Alpina, która wg. Przewodnika p. Tkaczyka miała być najtrudniejsza w Dolomitach.

Mont Anger

... I była, co się okazało już następnego dnia. Trasa na Mont Agner jest generalnie bardzo ciekawa i zróżnicowana, ale jej pierwszy fragment, czyli "Stella Alpina" to rzeczywiście już bardziej trasa wspinaczkowa. Gdyby nie stalowe haki i liny śmiało bym powiedział, że są tam miejsca piątkowe (V). Na krótkim w sumie odcinku "via ferraty" mamy do czynienia z pionowymi ściankami i zacięciami. Czasem brakuje wygodnego oparcia dla stóp i trzeba wspinać się zapieraczką. Przejście tego odcinka wymaga naprawdę sporych umiejętności i niewrażliwości na ekspozycję. Dla zwykłego turysty z Polski nie jest to najlepsza trasa na zapoznawanie się z Dolomitami. Mi osobiście największy problem sprawił pierwszy i ostatni fragment ferraty. Z początku po prostu myślałem, że jest prostsza i odpowiednio się nie zmobilizowałem do walki, a końcowy fragment.. no cóż zobaczcie sami. Po przejściu "via-ferraty" idziemy trawersem do biwaku Busnish a stamtąd możemy udać się na szczyt Mont Agner - tak zresztą z kolegą uczyniłem i naprawdę było warto (widoki w dół na Agordo jak z samolotu).

Po tych przygodach wycofaliśmy się z rif. Scarpa (nocleg w namiocie obok za zgodą właściciela, lub w chatce na betonowych palach) i uderzyliśmy w dół by natępnego dnia autobusem i pociągami pojechać do Aosty. Jechaliśmy z Frasenne do Bolzano a dalej via Verona - Milano - Chivassso - Ivrea do Aosty. Cała podróż zajęła nam ok. 12h przejechaliśmy z 600 km, a kosztowało nas to po 100 zł (i to tak było tanio, korzystaliśmy tylko z pociągów Dirreto i Regionale). Uwaga!!! Obecnie od lipca 2001, droga kolejowa Ivrea- Aosta jest cześciowo zamknięta. Pociąg dojeżdża tylko do Bolcfranco, tam trzeba się przesiąść w podstawiony przez włoskie koleje autobus.