Spis treści

tyt3.jpg Peru

Tahuantinsuyu, czyli Kraj Czterech Prowincji, to potężne imperium Inków, które od około 1430 roku zajmowało większość obszaru od południowej Kolumbii aż po środkowe Chile. Choć jego wielkość przetrwała zaledwie sto lat to dzięki monumentalnej sztuce można odnieść wrażenie, że tak do końca nigdy nie przestało istnieć. Naturalnym spadkobiercą inkaskiej kultury jest przede wszystkim dzisiejsze Peru.

Cuzco

Naszym pierwszym peruwiańskim miasteczkiem było Yunguyo, skąd autobusem pojechaliśmy na północ. Droga cały czas wiodła wzdłuż jeziora. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Puno, spokojnego miasta bez specjalnych zabytków, gdyż tym co przyciąga tutaj turystów są pływające Wyspy Uros na jeziorze Titicaca. Są to ogromne, sztuczne wyspy z trzciny tortora, na których z tej samej trzciny zbudowano prymitywne chaty. Zamieszkane są przez nielicznych już potomków Indian z plemienia Uru, którzy trudnią się głównie tkactwem i wytwarzaniem rękodzieła oferowanego turystom.

Jezioro Titicaca miało dla Inków szczególne znaczenie. Według legendy, pierwszy Inka, Manco Capac i jego siostra - żona, Mama Oclla, narodzili się na jednej z wysp. Kiedy dzieci dorosły, ich ojciec, Bóg Słońca Inti, nakazał im wędrować przez świat ze złotą laską. W miejscu, gdzie laska zagłębi się w ziemi mieli założyć miasto. Stało się tak w dolinie górnego biegu Urubamby, gdzie zatrzymali się i założyli dzisiejsze Cuzco, którego nazwa w języku keczua znaczy Pępek Świata.

Cuzco - Plaza de Armas, fot. Andrzej Pilitowski

Zatem i my podążyliśmy do Cuzco. Po siedmiu godzinach autobusowej jazdy wśród pięcio i sześcio tysięczników dotarliśmy do dawnej stolicy państwa Inków a dzisiaj archeologicznego centrum Peru. Miasto, położone na wysokości 3326 m zachwyca swoją urodą. Na kamiennych resztkach inkaskich budowli, wznoszą się domy kolonialne pokryte czerwoną dachówką, z podcieniami i drewnianymi, ażurowymi balkonami. Godzinami można spacerować wzdłuż wąskich, brukowanych zaułków i uliczek biegnących po stokach wzgórz, wspominając lata dawnej świetności za czasów Inków. Początkowo Inkowie byli jednym z niewielkich plemion w dolinie Cuzco, ale za panowania doskonałego organizatora i mądrego wodza IX Inki Pachacuteca szybko powiększyli swoje posiadłości. To za jego rządów powstało monumentalno-kamienne Cuzco.

Centrum dawnego miasta stanowił Plac Huacaypota, obecny Plaza de Armas, gdzie odbywały się główne ceremonie religijne. Podobno pokrywała go 20 centymetrowa warstwa piasku z drobinami złota i srebra. Z placu, dzisiejszą ulicą Loretto dochodziło się do największej świętości Inków Coricanchy. Wzniesiona na planie półkola, miała ściany wyłożone złotem a wewnątrz znajdowała się ogromna złota tarcza słoneczna otoczona promieniami. Do Świątyni należał ogród, w którym ustawiono naturalnej wielkości figury lam również wykonane ze złota. Inkowie wykorzystywali złoto, srebro i drogocenne kamienie jedynie do wyrobu obiektów kultowych i przedmiotów użytkowych. Na przykład fasady wielu domów wyłożone były złotymi płytami. Obfitość złota w państwie Inków stała się przyczyną jego zagłady. Zaślepieni żądzą zdobycia osławionego bogactwa Hiszpanie zaskakująco łatwo opanowali początkowo północne Peru a niedługo później samą stolicę. Rozebrali wszystkie reprezentacyjne budowle, by zastąpić je chrześcijańskimi klasztorami i kościołami z niezwykle bogato zdobionymi fasadami, ale z pustymi i ponurymi wnętrzami. Na szczególną uwagę zasługuje zespół świątynny Dominikanów, postawiony na miejscu Świątyni Słońca. Wnętrza klasztoru do dziś kryją pozostałości po wspaniałej architekturze inkaskiej, która nie ma sobie równej w świecie.

Twierdza Sacsayhuaman, fot. Andrzej Pilitowski

Cuzco miało kształt pumy, której zęby stanowił potrójny mur twierdzy Sacsayhuaman. Jest on imponującym przykładem osiągnięć budowlanych inkaskiej cywilizacji. Potężne andezytowe lub granitowe bloki różnej wielkości (niektóre z nich osiągają 9 m wysokości i ważą ponad 350 ton) dopasowano do siebie tak dokładnie, że powstały mur był praktycznie bez szczelin. W technice tej nie stosowano zaprawy, mimo to budowle przetrzymały wiele trzęsień ziemi. Do dziś dla badaczy i archeologów pozostaje tajemnicą sposób, w jaki osiągnięto tak niewiarygodną precyzję. Podobne monumentalne budowle można podziwiać w Pisac i Ollantaytambo w Świętej Dolinie Inków. Te dawne metropolie i twierdze otaczają zbocza pokryte tarasami uprawowymi także z czasów Inków. Do większości zabytków i muzeów w Cuzco i okolicy uprawnia specjalny bilet zbiorczy - Boleto Turistico ważny przez 10 dni. Obejmuje on także wstęp do pobliskich ruin: Q'enco, wielkiej, spękanej i zerodowanej skały; Puca Pucara, ruin Czerwonej Twierdzy oraz Tambo Machay, pozostałości po świątyni poświęconej kultowi wody.

Machu Picchu

Lecz to co nas przywiodło do Peru było ciągle przed nami. Do jednych z najbardziej znanych na całym świecie ruin, ukrytego w górach miasta Machu Picchu wyruszyliśmy z samego rana specjalnym, turystycznym pociągiem. Było mgliście i ponuro, ale z czasem zza chmur zaczęły wyłaniać się porośnięte drzewami eukaliptusowymi zbocza i pokryte śniegiem szczyty. Jałową, porośniętą jedynie trawami o ostrych liściach andyjską sawannę, zastąpiła bujna roślinność tropikalna, przypominając o bliskości równika. Pociąg niespiesznie, co chwilę zmieniając kierunek jazdy zjeżdżał w dolinę rwącej rzeki Urubamby. Wzdłuż torów jak chwasty rosły setki kwitnących opuncji i wielkie agawy. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu w pociągu spotkaliśmy piątkę studentów z Uniwersytetu Warszawskiego, którzy planowali spotkanie z Machu Picchu poprzedzić przejściem słynną Drogą Inków. Trzydniową wędrówkę okupili pięciodniowym pobytem w Cuzco spędzonym na załatwianiu formalności niezbędnych przed wyruszeniem na szlak, gdyż władze Peru w ostatnim roku wprowadziły znaczne utrudnienia w poruszaniu się po górach. Pożegnaliśmy się z nimi na stacyjce '88 km' i umówiliśmy na spotkanie za trzy dni w ruinach. Sami zaś po czterogodzinnej jeździe dotarliśmy do niewielkiej mieściny Aguas Calientes wciśniętej w wąską dolinę. Na tym samym placu mieści się tutaj dworzec kolejowy, pętla autobusowa i bazar. Wzdłuż dwóch wąskich i stromych uliczek usytuowały się hoteliki i mnóstwo knajpek, oferujących między innymi andyjski przysmak - świnkę morską czy też mniej wyrafinowane steki z alpaki.

Machu Picchu - Domek Strażnika, fot. Andrzej Pilitowski

Nie mogąc doczekać się spotkania z głównym celem naszej wyprawy, szybko wybraliśmy miejsce na nocleg i co sił pobiegliśmy szukać transportu, którym dotarlibyśmy na górę. O Machu Picchu świat usłyszał w lipcu 1911 roku, kiedy to amerykański archeolog Hiram Bingham odnalazł porośnięte zwartym gąszczem ruiny na szczycie góry. Aby dzisiaj dostać się w to magiczne miejsce specjalny autobus wspina się po zboczu krętą, wąską serpentyną. Po około półgodzinnej jeździe stajemy wreszcie u bram miasta. Widok jest zachwycający. Jesteśmy prawdziwie zauroczeni. Mimo wielu fotografii, które wcześniej widzieliśmy, rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Bajkowa sceneria i doskonale zachowane ruiny robią naprawdę oszałamiające wrażenie. Miasto podzielone jest dużym placem na dwie odrębne części: elitarną dzielnicę górną Hanan i dolną Hurin. Każda z nich to zachowane w bardzo dobrym stanie budynki mieszkalne i budowle sakralne.

Na szczególną uwagę zasługuje półkolista Świątynia Słońca oraz zespół budynków zwany Grupą Kondora. Znajduje się tam rzeźba wykonana w litej skale przedstawiająca wizerunek tego unikalnego andyjskiego ptaka, niezwykle ważnego i czczonego przez miejscową ludność. Nieco wyżej usytuowany jest Święty Plac otoczony Świątynią o Trzech Oknach, której ściany zbudowano z ogromnych, idealnie dopasowanych monolitycznych głazów. Stąd po schodach dochodzimy do jednego z najwyższych punktów miasta - Intihuatany, czyli Kamienia do Przywiązywania Słońca. Wzdłuż długiego ciągu schodów biegnie skomplikowany system kanałów, które były wykorzystywane do celów liturgicznych. Z północnego krańca miasta prowadzi ścieżka na górujący nad okolicą szczyt Huayna Picchu, co znaczy Młoda Góra w odróżnieniu od Machu Picchu - Starej Góry, od której miasto nosi nazwę. Droga na szczyt jest dość stroma, miejscami pomagają schody i łańcuchy, ale trud wspinaczki wynagradzają niepowtarzalne widoki. Z góry miasto widać w całej okazałości wraz z pokrywającymi zbocza doskonale utrzymanymi tarasami uprawowymi. Mieszkańcy Andów od wieków uprawiają różne gatunki fasoli i ziemniaków, czosnek, kukurydzę czy bób.

Od zachodniej strony usytuowano na wzniesieniu domek strażników, którzy obserwowali wędrowców schodzących ze szlaku Inków prowadzącym dawniej aż do samego Cuzco. Imperium Inków choć istniało stosunkowo niedługo, rozciągało się na powierzchni 4 mln kilometrów kwadratowych. Do 1532 roku, kiedy to Hiszpanie pod wodzą Francisco Pizzaro opanowali Peru, państwo Inków zamieszkiwało ponad 12 milionów poddanych, ze stu różnych kultur, mówiących co najmniej 20 językami. W celu zintegrowania ludów wchodzących w skład imperium narzucono wszystkim jeden język i jednego, głównego Boga Inti. Aby usprawnić zarządzanie zastosowano system dziesiętny, nadzorowany przez rzeszę urzędników. Dla szybszego komunikowania się, wybudowano gęstą sieć dróg, ścieżek wyciętych w zboczach, kamiennych schodów, mostów i tuneli. Szacuje się, że państwo Inków dysponowało około 20 tysiącami kilometrów dróg, co 2 - 3 km stała chata dla kurierów a co 20-30 km magazyny na żywność.

Machu Picchu - Święty Plac, fot. Andrzej Pilitowski

Trzeciego i zarazem ostatniego dnia pobytu w tym urzekającym miejscu, postanowiliśmy choć trochę poczuć się wędrowcami z dawnej epoki i wyruszyliśmy na poszukiwanie polskich studentów. Do spotkania doszło przy Bramie Słońca - Intipunku, gdzie idący szlakiem po raz pierwszy mogli ujrzeć miasto. Powstanie i przeznaczenie Machu Picchu do dzisiaj budzi spory. Według jednych była to letnia rezydencja królewska zbudowana prawdopodobnie w połowie XV wieku, według innych Sanktuarium Dziewic Słońca czy też wojskowa twierdza. Układ urbanistyczny i powierzchnia pól uprawnych sugerują, że mogło tu mieszkać tylko około 1500 ludzi. Na ten niedostatek informacji ma na pewno wpływ brak jakichkolwiek źródeł pisanych sprzed czasów konkwisty. W państwie inkaskim bowiem do sporządzania notatek stosowano jedynie specjalne pismo węzełkowe kipu, którego odczytanie do dziś nastręcza trudności. Tajemnicą pozostaje również przyczyna dla której miasto opustoszało. Jeden fakt jest bezsporny, Hiszpanie nigdy tutaj nie dotarli, co pozwoliło przetrwać ruinom w tak doskonałym stanie. Ale czas naglił, musieliśmy się w końcu rozstać z naszymi spełnionymi marzeniami. Może dane nam będzie jeszcze tutaj wrócić?

Kanion Colca, fot. Andrzej Pilitowski

Na zachód

Z Cuzco wyruszamy na zachód. Po szesnastu godzinach nocnej przeprawy przez góry docieramy do usytuowanego w kanionie rzeki Colca na wysokości 3450 m punktu widokowego o pięknej nazwie Krzyż Kondora. Możemy stąd podziwiać latające nad naszymi głowami przepiękne, andyjskie kondory. Te jedne z największych na świecie latających ptaków ważą średnio 10 kg a rozpiętość ich czarnych skrzydeł dochodzi do 3 metrów i jak większość sępów mają nieopierzoną skórę głowy i szyi. Kanion Colca, dwukrotnie głębszy od Wielkiego Kanionu rzeki Kolorado, zyskał rozgłos dopiero 20 lat temu za sprawą szóstki polskich kajakarzy, którzy po raz pierwszy pokonali rwące bystrza tej górskiej rzeki, ledwie dostrzegalnej z miejsca, w którym akurat staliśmy. W końcu kondory odleciały a my mogliśmy jechać dalej.

Nasz autobus ledwie się toczył po niewiarygodnie wąskiej i krętej dróżce, miejscami prowadzącej przez wyschnięte o tej porze roku koryta rzek. Ale mało komfortowe warunki podróży rekompensowały fantastyczne krajobrazy. Ze wszystkich stron okalały nas pokryte śniegiem wulkany. Jest wśród nich jeden szczególny, Nevado Ampato o wysokości 6380 m. W 1995 roku amerykański antropolog dr Johan Reinhard odnalazł tam zamarzniętą mumię 14-to letniej dziewczynki. Dama z Ampato lub bardziej swojsko Juanita, została ponad 500 lat temu złożona w ofierze miejscowym bogom. Przypuszcza się, że takie ofiary z dzieci były częścią religijnych obyczajów Inków. Przy mumii znaleziono wiele przedmiotów: posążki, naczynia, torby na żywność i woreczek na liście koki. Doskonale zachowane znalezisko można obejrzeć w Museo Santuarios Andinos w Arequipie, gdzie Juanita przebywa w specjalnej oszklonej lodówce.

Arequipa, drugie co do wielkości miasto Peru, położone jest na wysokości 2325 m. Mnóstwo kolorowych kwiatów, domy z białej skały wulkanicznej zwanej sillar i imponujący widok na wulkan Misti sprawiają, że miasto ma niepowtarzalny urok. Znajduje się tu wiele kościołów i wspaniałych klasztorów, ale dwa zyskały szczególną sławę. Klasztor Santa Catalina, zbudowany w 1580 roku i przeznaczony dla panien z bogatych rodzin hiszpańskich, to swoiste miasto w miniaturze, z niewielkimi domkami, uliczkami i różnobarwnymi patiami. Natomiast La Recoleta, klasztor franciszkanów szczyci się wspaniałą biblioteką, w której przechowywane są liczne inkunabuły - dzieła sprzed 1500 roku.

Petroglify w Toro Muerto, fot. Andrzej Pilitowski

120 km od Arequipy, w pobliżu miasta Corire, na kamienistej pustyni otoczonej górami w pastelowych kolorach, odnaleźliśmy niezwykłe miejsce zwane Toro Muerto. Kompletne odludzie a my wśród ponad tysiąca kamieni, na których znajdują się doskonale widoczne rysunki. Pochodzące sprzed ponad tysiąca lat petroglify przedstawiają ludzi przy pracy i zabawie, różnorakie zwierzęta, słoneczne dyski i proste motywy geometryczne. Niestety, część skał jest rozbita a cenne wizerunki odłupane i wywiezione.

Na północ - Nasca

Z Arequipy wzdłuż słabo zaludnionego wybrzeża Pacyfiku podążamy Drogą Panamerykańską na północ. W drodze do stolicy na krótko zatrzymujemy się na słynnym płaskowyżu Nasca. Znajdują się tam gigantyczne geoglify sprzed 2 tysięcy lat. Rysunki powstały przez zdjęcie wierzchniej ciemniejszej warstwy gruntu i przedstawiają zwierzęta oraz rośliny mierzące nawet kilkaset metrów. Ponieważ są wśród nich również ciągnące się kilometrami proste linie oraz trójkątne i prostokątne place ogromnych rozmiarów, zwolennicy powieści fantastycznych uznali je za lądowiska statków kosmicznych przybyszów z cywilizacji pozaziemskich. My dysponowaliśmy jedynie maleńką, czteroosobową cessną, która w zupełności wystarczyła do podziwiania z lotu ptaka tych tajemniczych rysunków.

Następnego ranka przybyliśmy do Limy. Ten 8-milionowy moloch niczym nie przypomina przytulnych, małych górskich wiosek, które dotąd odwiedzaliśmy. Wielopasmowe arterie komunikacyjne, ogromne wieżowce, ciągły tłok, zgiełk i pośpiech sprawiają, że Lima niewiele różni się od północno amerykańskich aglomeracji. Jedyne, co może tutaj zatrzymać turystę na dłużej to muzea, a przede wszystkim nowe Muzeum Narodowe z fantastyczną ekspozycją ceramiki kultur preinkaskich. Zachwyca różnorodność i elegancja form, naczynia w najdziwniejszych kształtach, ozdobione scenami różnych zajęć, ceremonii czy bitew. Nam najbardziej podobają się dzbany i przedmioty ceramiki kultowej z epoki Nasca i Moche. Ślady kultury Moche można podziwiać dalej na północ od Limy.

Cordillera Blanca

Ale zanim tam pojechaliśmy, postanowiliśmy krótko odpocząć w najwyższych górach Peru, Cordillera Blanca. Na stosunkowo niedużym obszarze 3600 kilometrów kwadratowych znajduje się ponad 50 szczytów przekraczających wysokość 5700 m a wśród nich najwyższa góra Peru, Huascaran sięgający 6768 m. Jest on zarazem najwyższym szczytem tropików. Pierwszego dnia wyruszyliśmy z Huaraz, największego miasta regionu, na lodowiec Pastoruri, który osiąga wysokość 5240 metrów. Do Parku Narodowego Huascaran jechaliśmy piękną Doliną Callejon de Huaylas ciągnącą się na długości 100 km wzdłuż najwyższych szczytów Białych Gór. Zbocza pokrywały kamienne tarasy, na których niegdyś Inkowie uprawiali rośliny koki. Jej liście miały ogromne znaczenie w codziennym życiu Inków, ich żucie dodawało energii. Dziś nadal żuje je większość chłopów z Altiplano. Ponieważ wybieraliśmy się na wysokość powyżej 5 tysięcy metrów skorzystaliśmy z wielowiekowej tradycji górali andyjskich i wstąpiliśmy do przydrożnego baru na mate de coca - herbatkę z liści koki, która jak głosi reklama ma skutecznie chronić przed soroche, chorobą wysokogórską. Po degustacji napoju, który nie bardzo przypadł nam do gustu, wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Kwitnąca Puya Raimondi, fot. Andrzej Pilitowski

Zaraz po przekroczeniu granicy parku ujrzeliśmy niesamowity widok. Pagórkowaty teren porastały fantastyczne dziwolągi, ni to kwiaty ni to drzewa. Była to Puya raimondii, palma z rodziny ananasowatych. Może żyć 100 lat i należy do najstarszych roślin na ziemi. Młoda wygląda jak najeżona, zielona kula. Pod koniec życia z rośliny wyrasta pionowy kwiatostan, dochodzący nawet do 14 metrów wysokości. W ciągu kilku dni rozkwitają na nim tysiące drobnych, jasnych kwiatów. Po wydaniu owoców roślina obumiera. Wąską i krętą drogą, mijając rdzawe rozlewiska dojeżdżamy na wysokość 4900 metrów. Dalej trzeba iść pieszo. Powoli, równym krokiem, głęboko oddychając dochodzimy do granicy śniegu i lodu. Wspinamy się jeszcze kilkanaście metrów, aby nasz GPS mógł pokazać, że jesteśmy na wysokości 5106 m.

Park Narodowy Huascaran, fot. Andrzej Pilitowski

Następnego dnia zapuszczamy się do Chavin de Huantar. Od rana jest słonecznie możemy więc podziwiać pokryte wiecznym śniegiem przepiękne szczyty Białej Kordyliery. Przez głębokie wąwozy płyną rwące rzeki a krajobraz urozmaicają górskie jeziorka. Na krótki postój zatrzymujemy się nad jeziorem Querococha na wysokości 3980 m. Nasz przewodnik przekonuje, że krzewy porastające okoliczne wzgórza przybrały kształt mapy Peru, ale nie wszyscy podzielili jego opinię. Żeby dotrzeć do Chavin musimy wspiąć się na wysokość 4178 m i przejechać pod przełęczą Cahuish przez półkilometrowy tunel wykuty w białym granicie. Zaraz przy wyjeździe z tunelu wita nas wielka, biała figura Cristo Blanco, których wiele w peruwiańskim krajobrazie. Droga w dół to istna serpentyna. Jeden z niebezpiecznych zakrętów nosi nawet nazwę Curva del Diablo. Nie jest także wystarczająco szeroka, aby dwa samochody mogły się swobodnie minąć. Autobus, którym jechaliśmy miał duże kłopoty, aby zmieścić się z jadącą z przeciwnej strony ciężarówką. Tak przytulił się do skał, że zarysował karoserię a koła ciężarówki i tak w połowie wisiały na przepaścią.

W końcu po 4 godzinach podróży znaleźliśmy się na terenie wykopalisk starożytnej cywilizacji sprzed 3 tysięcy lat. Główny zespół budowli w Chavin zbudowany jest z dużych, granitowych bloków i określany mianem Wielkiej Świątyni. Uważany jest za najstarszą kamienną budowlę Peru. Zaskakujący jest fakt, że część kompleksu znajduje się pod ziemią i stanowi swoisty labirynt wąskich, długich korytarzy i niewielkich komór. Do wentylacji służył system poziomych i pionowych szybów. W jednym z pomieszczeń zbudowanym na planie krzyża znajduje się ponad cztero metrowej wysokości granitowy monolit pokryty płaskorzeźbami przedstawiającymi zwierzęco-ludzkie postaci. Ponieważ przypomina wbitą w ziemię włócznię nazwano go El Lanzon. Zewnętrzne ściany świątyni zdobiły niegdyś kamienne głowy, ale do dziś pozostała tam tylko jedna.

Ku oceanowi

Piramida Słońca, fot. Andrzej Pilitowski

Po dwóch dniach fascynujących wrażeń żegnaliśmy wspaniałe góry i rozpoczęliśmy podróż w dół, w stronę wybrzeża. Pokonanie 4000 metrów różnicy poziomów zajęło nam prawie cały dzień. Droga wiła się wąziutkimi zawijasami wzdłuż zboczy Czarnych Gór, aż w końcu ujrzeliśmy w oddali wody oceanu. Trzecim, i chyba najbardziej kolorowym miastem Peru, jest położone w dolinie rzeki Moche Trujillo założone przez Hiszpanów. Ale nie oni pierwsi się tutaj osiedlili. Nieopodal, w epoce Moche wzniesiono dwie potężne platformy, na których usytuowano pałace, świątynie i inne budynki. Wszystko zbudowano z milionów bloków suszonej cegły adobe. Konstrukcje znane są dzisiaj jako Piramida Słońca i Piramida Księżyca. Pomiędzy nimi rozciągało się miasto, stolica dawnego państwa. Największy jego rozkwit przypada na okres od III do VI wieku. W 1987 roku dzięki huaqeros, nielegalnym poszukiwaczom skarbów, w miejscowości Sipan natrafiono na grobowiec możnowładcy z tamtych czasów. Oprócz szkieletu El Senor de Sipan, znaleziono inne ciała pogrzebanych wraz z nim osób a także wspaniałą kolekcję najróżniejszych ozdób, naczyń i innych przedmiotów. Wartość znaleziska była tak ogromna, że porównano ją z odkryciem grobowca Tutanchamona. Chcąc niedopuścić do zrabowania i zniszczenia cennego odkrycia, terenu wykopalisk pilnowali uzbrojeni strażnicy. Pozbawieni łatwego łupu złodzieje wywołali zamieszki. Interwencja policji i zatrudnienie miejscowych wieśniaków przy pracach archeologicznych rozwiązało częściowo problem, powszechny w całej Ameryce Południowej.

Pałac Tschudi w Chan-Chan, fot. Andrzej Pilitowski

Ale wróćmy do odleglejszej historii. Walki z państwem Huari oraz katastrofalne susze na przemian z powodziami spowodowały upadek państwa Moche. Pewne elementy ich kultury przejęło królestwo Chimu, którego władcy zbudowali na obszarze 15 km kwadratowych prawdziwą metropolię Chan-Chan. Miasto miało niezwykle skomplikowany i oryginalny układ urbanistyczny. Podzielone na niezależne, zamknięte dzielnice otoczone murem, wewnątrz których znajdowały się drogi, budynki mieszkalne, cmentarze, świątynie i ogrody z doskonałym systemem nawadniania. Budynki administracyjne i ceremonialne były dekorowane niszami i fryzami z modelowanej gliny i gipsu o motywach zwierzęcych i geometrycznych. A wszystko to wykonane z gliny suszonej na słońcu. Obecnie ruiny nie są w najlepszej kondycji, ale jedyny zrekonstruowany fragment zwany Pałacem Tschudi robi i tak imponujące wrażenie. Inna część kompleksu, malownicze ruiny Piramidy Smoka są dekorowane skomplikowanymi przedstawieniami wojowników i stworów mitycznych.

I tak powoli dobiegała końca nasza eskapada po Imperium Inków. Na własne oczy przekonaliśmy się, jak rozległe a mimo to doskonale zorganizowane było to państwo. Być może potęgę zapewniło mu stosowane w życiu codziennym narodowe motto: Ama sua, Ama llulla, Ama khella - co znaczy Nie kradnij, Nie kłam, Nie leń się.