hm...Przemek już zdążył coś napisać, ale to nic nie szkodzi, bo ja napisałam więcej (sprzątając miedzyczasie

) Tak więc dodając:
Pogoda dopisywała jak: jechaliśmy autobusem do Iwano-frankowska i przez kilka najbliższych godzin, potem: kropiło, padało, lało, wiało (+ synonimy na silniejsze podmuchy wiatru np. na p), czasem przestawało i była super mgła z chwilowymi przebłyskami słoneczka, jakoś 3 czy 4 dnia zaczęło się przejaśniać a potem śliczne świeciło słonko

. Nagle okazało się że Czarnohora na prawdę jest i my cały czas idziemy jej granią

- to było odkrycie! Zaczęło się suszenie rzeczy i podziwianie widoczków wędrując dalej. Zaczęły się też burze, ale to na prawdę mało ważne, wobec tego co widzieliśmy w górach; morze chmurek i chmurzysk przewalające się przez przełęcze. Jak wiadomo przeszliśmy od Popa Iwana do Pietrosa spotykając po drodze: wycieczki kolonijne

, a także Ukraińców, Francuzów

, oczywiście Polaków. Niektórzy z wycieczkowiczów przypomnieli sobie a niektórzy poznali możliwości ukraińskich samochodów oraz ich pojemność (w osoboplecakach). Tę ufność, ze wszystko da się zmieścić wszędzie! Przeżyliśmy najazd krów górskich, przedzieraliśmy się z nimi przez krzaki, piliśmy z jednego źródła wody…;) czasem zastępowały Przemka jako przewodnika

No i góry, góry, góry w końcu było widać
Okazało się, że fanklub kaszek Nestle czy innych Bobowit ma swoją silną reprezentacje na wyjeździe! Istniała także dość silna opozycja, w której radykałowie wcinali na śniadanie obiad z dnia poprzedniego, umiarkowani żywili się słodkimi chwilami zagryzając kabanosem oraz luzacy, którzy mieli wszystko w d... (zawsze

) + eksperymentatorzy robiący z kaszki jeżyki...
Ostatniego dnia w górach zjedliśmy ostatni obiad...i udaliśmy się do Lwowa. We Lwowie po bezowocnym poszukiwaniu miejsca noclegu zasymilowaliśmy się w końcu z miejscowym przedstawicielstwem KLOszardów, lumPów i melinarzY w skrócie "KLOPY" (teraz to wymyśliłam

). Zaczęliśmy oblężenie sklepu nocnego na jednej z ciemnych uliczek lwowskich niedaleko hotelu ELEKTRON. Okazało się, ze jeździ tam b. dużo taksówek... Oblężenie przyniosło efekty, aczkolwiek nie obyło się bez drobnych uszczerbków... w postaci jednego upaćkanego w gównie plecaka oraz kilku śpiących na chodniku ludków reszta popijała wieczorne pifko zagryzając tym co zostało do jedzenia... Ostatecznie oblężenie udało się i po sforsowaniu barykady w postaci ogrodzenia miejscowej szkoły udaliśmy się na spoczynek na znajdującym się na jej terenie trawnik (bez gówien!) rano po ‘śnie pod chmurka’, o 8-mej rano sprzątnęliśmy nasze manatki i wyszliśmy przez bramę ( normalnie tak jak się wychodzi) wypuszczeni przez pana dozorcę, który nieoczekiwanie natknął się na nas podczas swojego porannego spaceru dookoła budynku szkoły ;D. W południe już bez plecaków udaliśmy się na podbój Lwowa i wypiliśmy pyszną kawę w sympatyczniej kawiarence. O 16-stej w niedzielę cząstka grupy z Wrocławia została we Lwowie a reszta wróciła do Krakowa i W-wy(wcinając w Przemyślu pizze oraz popijając ... czym trzeba

)
Wsjo
Ola
