Ada Kramkowska

Gorczańskie wiosny

Korzystając z weekendu, który przedłużył się do dziesięciu dni, udałam się na poszukiwanie wiosny lub jak kto woli - na majówkę. Tym razem nie tradycyjnie do domu, na Suwalszczyznę, a w Gorce.

W Gorcach wiosny są dwie. Pierwsza wspina się niespiesznie na zbocza Turbacza mijając po drodze zasapane wycieczki szkolne. Drobne stopy stawia ostrożnie, aby nie zapaść się w śnieg lub nie zamoczyć w płynących pod kruchym lodem strumykach. Powoli roztapia grubą jeszcze miejscami warstwę śniegu. Delikatnie muska ciepłymi palcami fioletowe od zimna nosy krokusów. Dmucha ciepłym wiatrem w poczerwieniałe twarze nieostrożnych turystów, którzy zapomnieli o kremie z filtrem przeciwsłonecznym. Przynosi nadzieję na szybki koniec zimy.

Druga wiosna rozgościła się na dobre w dolinach. Tam rozłożyła swą zieloną spódnicę wyszywaną żółtymi główkami kaczeńców i białymi koronami owocowych drzew. Kusi światłem, kolorami i zapachem świeżej ziemi. Biada nieostrożnemu turyście, który da się skusić cudownej miękkości trawy!

Żegnajcie ambitne plany i trasy wyznaczone skrupulatnie na mapie. Jest tylko słońce, i wiatr, i łąka, na której można przeleżeć cały dzień.

A wiosna siedzi na szczycie Lubania i roześmiana puszcza oko do zimy srożącej się wciąż po przeciwnej stronie Zalewu Czorsztyńskiego. Ta zaś, siedząc na tatrzańskich szczytach, zgrzyta w bezsilnej wściekłości, bo wie, że jej panowanie się kończy.

A my wracamy z opalonymi nosami i głowami pełnymi wrażeń, z żalem żegnając gorczańskie wiosny. Obie.