Wspomnienia z Iranu 


Wakacje mieliśmy spędzić w Mongolii, w drugiej wersji - w Tuwie, autonomicznej republice rosyjskiej, aż w końcu, gdy lato było już bardzo blisko, postanowiliśmy pojechać do Islamskiej Republiki Iranu. Ku zgrozie rodziny oraz niektórych znajomych dostaliśmy turystyczną wizę irańską, kupiliśmy bilety lotnicze do Stambułu i drugiego sierpnia ubiegłego roku wyruszyliśmy na podbój Bliskiego Wschodu. 

* * * 

W pierwszej części naszej wyprawy, o której można było przeczytać w poprzednim Biuletynie, wędrowaliśmy po suchych i jałowych stokach gór Elburs. Zdobyliśmy ich najwyższy szczyt - dymiący wulkan Demawend (5671 m n.p.m.). Poznaliśmy wielu miłych i serdecznych Irańczyków mieszkających u jego podnóża. Wspomnienia z tej części wyjazdu są ciągle żywe w naszych sercach.
Nasza wyprawa do Iranu nie skończyła się jednak na trekkingu. Po wypadzie w góry chcieliśmy zwiedzić najpiękniejsze miasta tego kraju. Nasz plan był bardzo napięty, szczególnie że mieliśmy do dyspozycji tylko kilka dni, aby zobaczyć jak najwięcej. 

Teheran

Zaraz po przyjeździe do Teheranu, a jeszcze przed eskapadą w góry, kupiliśmy bilety lotnicze do Szirazu. Po powrocie z Demawendu, mając jeszcze jeden dzień wolny, postanowiliśmy zwiedzić stolicę Islamskiej Rewolucji. Teheran okazał się koszmarnym molochem - z tysiącami starych, rozpadających się samochodów (paykeny), z kurzem i pyłem oraz odorem spalin, z niską, ciągle remontowaną zabudową i milionami ludzi biegającymi po ulicach nie wiadomo dokąd. Był to obrazek, którego jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Największym niebezpieczeństwem, jakie na nas czyhało w tym ogólnym bałaganie, były przejścia dla pieszych. Wszystkie próby przedostania się na drugą stronę jezdni, czy na świetle zielonym czy bez świateł, kończyły się ucieczką spod pędzącego i trąbiącego na nas auta. Po pewnym czasie każde przejście przez ulicę wiązało się z wielkim stresem i obawą o własne życie.
Dzień w Teheranie spędziliśmy na zwiedzaniu Golestanu - kompleksu pałacowego szacha oraz bazaru i okolicznych parków. Upał i wszechobecny zgiełk wykończyły nas całkowicie. Wieczór, który mieliśmy spędzić w towarzystwie naszego irańskiego znajomego był wielką niewiadomą i oczekiwaliśmy go w zniecierpliwieniu. Reza przyjechał pod nasz hotel o umówionej godzinie. Martini, jako największy z nas, zajął jak zwykle wygodne miejsce obok kierowcy, zaś ja, Marcin, Fazi i Darek tłoczyliśmy się na tylnym siedzeniu. Jechaliśmy mocno zużytym paykenem, do północnej części miasta. Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, aby zatankować dwadzieścia litrów benzyny, za którą zapłaciliśmy około dolara. Po prawie godzinie dotarliśmy na wzgórze. Mogliśmy z niego zobaczyć całe miasto. Teheran wydawał się nie mieć końca. Wśród setek małych niskich domów gdzieniegdzie wystawały pojedyncze wieżowce. Późnym popołudnie dojechaliśmy do dzielnicy Darband. Ledwo udało nam się znaleźć miejsce parkingowe. Zadziwieni zobaczyliśmy, że po zachodzie słońca ta dzielnica żyje własnym życiem. Wzdłuż wąskiej uliczki wijącej się od parkingu do góry, wśród skał, znajdowało się pełno restauracyjek i czajchan, gdzie można było coś zjeść, napić się herbaty i zapalić fajkę wodną. Zasiedliśmy w górnej części Darbandu w jednej z nich. Siedzieliśmy na wygodnej tachcie, czyli czymś podobnym do dużego łóżka umieszczonego na wysokich nogach. Jedliśmy pyszne kebaby, piliśmy jogurt i herbatę. Obok płynął strumyk, a górskie świeże powietrze pozwalało swobodnie oddychać. W okolicznych czajchanach wszystkie miejsca były zajęte. Przychodzili tu całymi rodzinami mieszkańcy Teheranu. Można też było zobaczyć zakochanych na randce. Były to dla nas niespotykane widoki.
Następnego dnia o świcie pojechaliśmy taksówką na lotnisko. Było jeszcze bardzo wcześnie, jednak na ulicy panował już spory ruch. Nasz taksówkarz gnał z niesamowitą prędkością nie zważając na inne pojazdy. Nagle na rondzie, ku naszej zgrozie, skręcił w lewo pod prąd. Sprawnie wymijając nadjeżdżające z naprzeciwka samochody, skręcił w najbliższą uliczkę i pojechał dalej. Jeszcze długo nie mogliśmy opanować osłupienia. Jak się później okazało, czekało nas jeszcze wiele niespodzianek w podróżowaniu z irańskimi kierowcami. 

Persepolis

Przelot minął nam w bardzo miłej atmosferze. Byliśmy jedynymi turystami w samolocie, więc wszyscy z zaciekawieniem nam się przyglądali. Stewardesy, które przynosiły napoje były oczywiście w czadorach... Po przylocie do Szirazu, zaraz z lotniska udaliśmy się taksówką do starożytnej stolicy Persji - Persepolis. Kierowca zaproponował, że na nas zaczeka, a my wielce zaciekawieni ruszyliśmy na podbój pradawnego miasta.
Persepolis, staroperska Parsa, zostało założone przez Dariusza I w 518 roku p.n.e. Było stolicą władców imperium Achemenidów: Dariusza I, Kserksesa I, Kserksesa II, Artakserksesa I, Artakserksesa II i Artakserksesa III. Miasto pełniło funkcje rezydencjonalne i sakralne. Pałac został zbudowany jako miejsce, gdzie miały odbywać się obchody święta Nouroz, czyli perskiego nowego roku, przypadającego na dzień równonocy wiosennej.
Do głównej bramy miasta prowadzą monumentalne, podwójne schody, zbudowane z pojedynczych, dość wąskich bloków skalnych. Gdy pokonaliśmy liczące sobie ponad dwa i pół tysiąca lat stopnie, naszym oczom ukazała się olbrzymia Brama Kserksesa. Zbudowana w V wieku p.n.e. nazywana była Bramą Wszystkich Ludów. To tędy ludy z całego imperium raz do roku znosiły daniny i dary dla swego władcy. Wszystkie te kosztowności, tkaniny, a także zwierzęta i sprzęt codziennego użytku były gromadzone w mieście. Przekraczając bramę Kserksesa minęliśmy umieszczone na szczytach kamiennych bloków posągi dwóch uskrzydlonych byków. To kamienni strażnicy, którzy swym kształtem i wielkością mieli odstraszać potencjalnych wrogów. Jednak nie na długo... W 330 roku p.n.e. Persepolis zostało zdobyte, zrabowane i zniszczone przez Aleksandra Wielkiego. Była to ponoć zemsta za zniszczenie Aten, około 150 lat wcześniej. Aleksander Wielki opróżnił wszystkie skarbce, a ich zawartość wywiózł na trzydziestu tysiącach wielbłądów i piętnastu tysiącach mułów. Tak olbrzymie było bogactwo ówczesnego Persepolis. Po upadku miasto nigdy nie odrodziło się. Legło w piaskach pustyni na wiele wieków. 

Powoli wkraczaliśmy do wnętrza miasta. Dookoła było cicho i pusto, a z nieba lał się żar południowego słońca. Spacerowaliśmy wśród pięknie rzeźbionych bloków skalnych. Na każdym z nich widniał zupełnie inny obraz. Na jednym znajdowała się postać Dariusza I siedzącego na tronie i przyjmującego posłańców z daninami. Podwładni z dwudziestu ośmiu krain, w pokłonach składali hołd swemu panującemu. Podziwialiśmy z zachwytem wszystkie detale. Każda z przedstawionych postaci niosła coś w darze, np. złoty kielich, wazon, inne kosztowności i precjoza, kozę lub drób. Przechadzaliśmy się dalej wśród kamiennych rzeźb. Cisza i otaczające miasto pustkowie nadawało tajemniczości i mistycyzmu temu miejscu. Weszliśmy do zniszczonej sali, w której pozostały tylko resztki ze stu dziewięciometrowych kolumn. Była to niegdyś sala tronowa Artakserksesa.
Dotarliśmy też do jednego z najwspanialszych miejsc w Persepolis - Wielkiej Apadany, czyli do sali audiencyjnej. Prowadzą do niej osobne schody bogato zdobione reliefami przedstawiającymi motywy figuralne, roślinne i zwierzęce. Pomieszczenie to miało powierzchnię blisko tysiąca metrów kwadratowych, a dach wspierało kiedyś 36 dwudziestometrowych kolumn. To tutaj, w czasach starożytnych, w największej sali kolumnowej, pełnej przepychu i bogactwa, władcy Persepolis przyjmowali poddanych z darami i daninami.
Na końcu naszej wędrówki dotarliśmy na obrzeża Persepolis, gdzie znajdują się dwa grobowce wielkich Achemenidów - Artakserksesa II i Artakserksesa III. Z tego miejsca rozpościerał się wspaniały widok na całe starożytne miasto w większości otoczone górami. Widać było potęgę i moc ówczesnych władców, którzy wznieśli tak majestatyczne budowle. 

Sziraz

Wróciliśmy do Szirazu i po dość długim grymaszeniu zakwaterowaliśmy się w jednym z hoteli. Pan w recepcji o dziwo nie protestował, że będę mieszkać w pokoju z czterema chłopakami. Po małym posiłku w pobliskim fast foodzie ruszyliśmy w miasto. Sziraz był jednym z ważniejszych ośrodków miejskich dawnej Persji. Obecnie również odgrywa istotną rolę, ale jako miejsce, w którym kwitnie kultura, sztuka oraz kształci się przyszła inteligencja irańska. W mieście znajduje się wiele uniwersytetów i szkół wyższych. Sziraz kojarzy się także z parkami, skwerami, kwiatami, słowikami i poezją. Znajduje się tu jedno z ważniejszych świętych miejsc szyitów - mauzoleum Króla Lampy. Postanowiliśmy zobaczyć to słynne miejsce.
Na dziedziniec budowli prowadzi zdobione bogato mozaiką wejście. Widząc zmierzające tam tłumy pielgrzymów, postanowiliśmy od razu zobaczyć, co kryje się za tą bramą. Nim jeszcze zdążyliśmy wprowadzić w czym nasze myśli, zatrzymał nas mężczyzna i wskazując na mnie (jedyną kobietę w grupie) kazał iść do wypożyczalni czadorów. W miejscu, gdzie wydawali te płachty utrudniające życie, kłębił się tłum kobiet. Na migi wytłumaczyłam, że też chcę taką czarną szmatkę. Dostałam czarny czador w białe, eleganckie kwiaty. Stojące obok dziewczyny pomogły mi go założyć i już "przyzwoicie" ubrana mogłam rozpocząć zwiedzanie. 

Mauzoleum Shahe Cheragh wybudowane zostało w XIV wieku, w miejscu grobu Sayyeda Mir Ahmada, który zmarł lub został zamordowany w Szirazie w 835 roku. Od chwili wybudowania mauzoleum do czasów współczesnych Sziraz jest bardzo ważnym miejscem pielgrzymek szyitów. Do wnętrza prowadzą dwa wejścia: jedno dla mężczyzn, drugie dla kobiet. Musiałam pokonać lęk i samotnie przekroczyć próg tej cudownej budowli. Wnętrze, które ujrzałam po swojej "damskiej" stronie, zapierało dech w piersiach. Ściany i sufit mieniły się tysiącem kolorów, gdyż cała ich powierzchnia wyłożona była milionami małych lusterek. Klimatu dodawało zielone oświetlenie, które odbijając się i dając setki refleksów tworzyło niesamowity i niepowtarzalny klimat. We wszystkich pomieszczeniach modliły się szyitki. Kobiety klęczały, siedziały w kucki lub pochylały się w stronę grobu. Tłoczyły się także wokół ozdobionego srebrem sarkofagu, by dotknąć choć fragmentu świętego miejsca. Co ciekawe, druga część grobu znajdowała się po "męskiej stronie" mauzoleum, gdzie modlili się i wypoczywali panowie. Wszystkie kobiety patrzyły się na mnie bardzo przyjaźnie, uśmiechały się, ale żadna nie nawiązała rozmowy. Samotnie przechodząc z sali do sali po miękkich i bogato zdobionych dywanach, podziwiałam mieniące się kolorami ściany i sufit, które przytłaczały przepychem. 
Wieczór spędziliśmy w ogrodzie Hafeza. Można tu było napić się herbaty, zapalić fajkę wodną oraz porozmawiać z mieszkańcami miasta. 

Bam

Następnego dnia rano ruszyliśmy z powrotem do Kermanu. Droga dłużyła się niemiłosiernie, szczególnie, że prażące słońce zrobiło z naszego autobusu rozgrzaną, duszną puszkę. Zaraz po przyjeździe skierowaliśmy nasze kroki na bazar. W jednej z czaj-chan odpoczęliśmy po trudach podróży, pijąc pyszną herbatę. Dolatujące zapachy z kuchni nie pozwoliły nam na tym poprzestać. Mimo wczesnej pory uraczyliśmy się tradycyjnym obiadem z ryżem, kebabem, zimnym kefirem i irańskim pieczywem. Po sytym jedzeniu postanowiliśmy ruszyć na zakupy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że o tej porze Irańczycy mają przerwę na obiad i odpoczynek. Spacerowaliśmy więc podziwiając ciekawą zabudowę bazarów. 
Kermański bazar sięga swoją historią początków XIV wieku. Miasto znajdowało się na trasie Jedwabnego Szlaku, więc zatrzymywały się tutaj karawany i kwitł handel wymienny towarami płynącymi ze wschodu na zachód i zachodu na wschód. Po kilku godzinach doczekaliśmy się wreszcie otwarcia kramów. Jak się okazało można tu było kupić wszystko, poczynając od współczesnych sprzętów domowego użytku, poprzez ubrania, do pamiątek, wyrobów ze złota i miedzi. Zakupiliśmy przyprawy: imbir, kurkumę, szafran i gałkę muszkatołową, trochę miedzianych naczyń i piękne wyroby z tkanin. Czas naglił, trzeba było jechać do Jezdu. 

Jezd

Do miasta dotarliśmy w środku nocy. Taksówką dojechaliśmy do hoteliku w centrum miasta. Po krótkiej drzemce, trzeba było wstawać i ruszać na podbój starego miasta. Stara dzielnica Jezdu to pradawne miasto założone w XI wieku. Obecnie uznawane jest ono za jedno z najstarszych miast na świecie zachowane w tak doskonałym stanie. Dlatego też zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Gdy zaczęliśmy przechadzać się duktami tego "muzeum", szybko przekonaliśmy się, że stare domy są nadal zamieszkałe, a gdy upał i skwar nie dokuczają, ulice i place tętnią życiem. 
Miasto zbudowane jest z gliny. W palącym słońcu, w którym przyszło nam chodzić, mieniło się odcieniami żółtego i pomarańczowego koloru. Dominowały charakterystyczne dla tego obszaru wieże wiatrowe. Zarówno w przeszłości, jak i dzisiaj, pełniły funkcje wentylatorów, dzięki którym w mieszkaniach, na bazarach i w większości korytarzy jest świeże, chłodniejsze powietrze. Wysokie ściany budynków, przykryte dachami korytarze i przejścia, dawały cień i ulgę od palącego słońca. Mogliśmy tam przystanąć i chwilkę odetchnąć. Spacerując dalej ulicami i korytarzami starego miasta mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w labiryncie, na szczęście nie było tu ślepych uliczek. Zauważyliśmy, że wejścia do domów są bardzo charakterystyczne i wcześniej nie spotykane. Były to drewniane drzwi z dwiema kołatkami, jak się później dowiedzieliśmy, z męską i damską. Każda z nich była tak zrobiona, że wydawała inny dźwięk. Kobiety używały jednej, a mężczyźni drugiej kołatki, tak, aby gospodyni domu wiedziała, kto idzie i czy musi zasłonić twarz przed mężczyzną. Idąc dalej po starych brukowanych uliczkach widzieliśmy kilka kobiet w czarnych czadorach, przemykających się w cieniu ścian. Wszystkie unikały naszego wzroku i zasłaniały szczelniej twarz przed obiektywem aparatu. 

Na obrzeżach starej dzielnicy ujrzeliśmy strzeliste minarety dominującego nad miastem Meczetu Piątkowego zbudowanego w 1325 roku. Iwan, czyli fasada głównego wejścia, imponuje niespotykaną wysokością, wynoszącą aż 104 metry. Portal posiada ceramiczną okładzinę w unikalne i finezyjne wzory. Stojąc przy wejściu człowiek czuje się bardzo mały. Wnętrze meczetu jest ozdobione jaspisem i ceramiką. Wszędzie panuje niepodzielnie kolor niebieskozielonej mozaiki. 
Wróciliśmy do centrum, aby zobaczyć zabytek, z którego słynie Jezd - Amir Chakhmaq. Jest to jedna z charakterystycznych i niezwykłych budowli w Iranie. Posiada trzypoziomową fasadę, z symetrycznie położonymi wieżami. Mogliśmy ją podziwiać o różnych porach dnia, gdyż widać ją było z okna naszego pokoju hotelowego. Budowla najpiękniej wygląda nocą, gdy cała jest delikatnie podświetlona i odbija się w pobliskim basenie. Jeszcze przed zachodem słońca postanowiliśmy pojechać na obrzeża miasta, aby zobaczyć świątynię zaratusztriańską i tajemnicze wieże milczenia. Z Jezdem ściśle wiąże się religia zaratusztriańska, która liczy sobie już ponad 2500 lat i obok hinduizmu i judaizmu jest jedną z najstarszych żywych religii świata. Do tej pory mieszkają w mieście jej wyznawcy. Gdy dotarliśmy na miejsce, słońce swymi zachodzącymi promieniami oświetlało resztki świątynnej. zabudowy i dwa wzgórza, na których w dawnych czasach składano ciała zmarłych. Zaratusztrianie nie mogli zanieczyszczać zwłokami ziemi i ognia, dlatego wiatr, palące słońce i dzikie zwierzęta rozprawiały się z ciałem zmarłego. Wdrapaliśmy się na jedną z wież i podziwialiśmy zachodzące wieczorne widoki. 

Isfahan

Ostatnim miastem, które zobaczyliśmy w Iranie był Isfahan. Po przybyciu do niego i zakwaterowaniu w eleganckim hoteliku, ruszyliśmy na podbój miasta. Na pierwszy cel wybraliśmy największy w Iranie, bo liczący sobie 30 tysięcy metrów kwadratowych Meczet Piątkowy. Płacąc słono za wejście weszliśmy do wnętrza budowli pochodzącej z XI wieku. Podziwialiśmy gigantyczny dziedziniec oraz cztery olbrzymie iwany wieńczące wejścia do wewnętrznych sal. Meczet ten nie jest zdobiony mozaiką ani glazurowanymi płytkami. Ściany pokryte są kaligraficznymi inskrypcjami oraz dekoracyjnymi motywami roślinnymi i geometrycznymi wyrzeźbionymi w glinie.
Opuściliśmy gigantyczną budowlę i udaliśmy się w kierunku Placu Imama Chomeiniego - najatrakcyjniejszego miejsca w Isfahanie. Przechodząc przez bazar, na którym znajdowały się kramy, łaźnie i czajchany, dotarliśmy na mający kształt prostokąta o wymiarach 512 na 160 metrów plac, który powstał w 1612 roku. To tu zatrzymywały się karawany przybywające do miasta, aby wypocząć lub wymienić towary. Tutaj też odbywała się gra w polo, którą pasjonował się władca. Również tutaj odbywały się egzekucje skazańców oraz parady wojskowe. Plac otoczony jest ze wszystkich stron regularną i jednolitą dwupiętrową zabudową, nadającą mu dostojny wygląd. Obecnie mieści się w nich około 180 sklepików. Wzdłuż placu wznosi się wiele majestatycznych budowli najpiękniejszych w świecie islamskim i najpiękniejszych, jakie dotąd widzieliśmy w Iranie. Z jednej strony placu znajduje się pochodząca z początku XVII wieku brama Ali Kapu, wiodąca do pałacu, w którym mieszkał w przeszłości szach. Naprzeciw Ali Kapu wznosi się wybudowany w 1602 roku królewski meczet Loft Allaha. Portal tego meczetu wykładany jest ceramicznymi płytkami w niebieskiej tonacji. Kopuła przykrywająca meczet lśni niczym złota kula. Główną budowlą przy placu jest wielki meczet Imama, zbudowany w latach 1612 - 1616. 

Z bijącym sercem powędrowaliśmy w jego kierunku. Wejście do wnętrza zdobi ogromny portal o szerokości 35 metrów, obłożony niebieską mozaiką oraz dwa smukłe minarety o wysokości 45 metrów każdy. Na wewnętrznym dziedzińcu meczetu, w basenie wypełnionym wodą, odbijały się cztery potężne, niebiesko-złote iwany. Dziedziniec otoczony jest dwoma piętrami arkad, wykończonymi niebieskozieloną ceramiką, która lśniła w popołudniowym słońcu. Kopuła wznosząca się na wysokość 30 metrów nad główną salą modlitewną błyszczała niczym turkusowa kula na tle niebieskiego nieba. Na zewnątrz zwieńczona jest ona iglicą z pozłacanego brązu w formie półksiężyca. To wszystko zapierało dech w piersiach. Weszliśmy do sali modlitw, która oświetlana była przez promienie słońca wpadające małymi oknami. Jej wnętrze wyłożone jest błękitnymi płytkami ceramicznymi, kontrastującymi z żółtozłotą rozetą w szczycie kopuły. Stając dokładnie pod nią i wymawiając jakieś słowo, słyszeliśmy jak echo powtarzało je kilka razy. Mimo przepychu, nigdzie nie czuliśmy się przytłoczeni bogactwem. Wszędzie widzieliśmy mozaiki i malowidła przedstawiające kwietne bukiety, łodygi, wiązanki i wstęgi, pąki i pełne kwiaty, wazy, z których wychodziły gałązki. Żal było wychodzić z tak magicznego miejsca. 

Zafascynowani pięknem i efektownością meczetu Imama powędrowaliśmy na inną stronę Placu Chomeiniego, by zobaczyć meczet Loft Allaha. Meczet ten nie posiada żadnego minaretu. Nie posiada on także dziedzińca, co jest ewenementem w Iranie. Przekroczyliśmy próg budowli zwieńczony pięknym portalem i przechodząc ciemnym korytarzem wykładanym ceramiką doszliśmy do wnętrza o cudownych zdobieniach. Kwadratowa sala jest całkowicie wyłożona niebieskimi płytkami. Przykrywa ją kopuła z przepiękną złotą rozetą, posiadającą misterną sieć ornamentów. Na ceglanym tle występują motywy roślinne na przemian z inskrypcjami. Usiedliśmy na podłodze i podziwialiśmy cudowne wnętrze. W kopule znajdują się okna z ozdobnymi kratownicami, przez które wpada światło i w zależności od pory dnia oświetla salę modlitewną. Rano jej wnętrze jest żółtozłote, popołudniu - pomarańczowe, a wieczorem - lekko różowe. Spędziliśmy tu ponad godzinę, odpoczywając od żaru panującego na zewnątrz i sycąc nasze oczy tym fenomenalnym widokiem. 

Po spenetrowaniu sklepików otaczających Plac Chomeiniego i posileniu się kebabem w restauracji, udaliśmy się nad rzekę Zajandę, przepływającą przez Isfahan. Nim tam dotarliśmy, częściowo na piechotę, a częściowo taksówką, zrobiło się zupełnie ciemno. Nad rzeką spacerowało mnóstwo ludzi. Idąc wzdłuż rzeki dotarliśmy do zbudowanego na początku XVII wieku mostu Trzydziestu Trzech Łuków. Most o długości 300 metrów był pięknie podświetlony. Jego odbicie mieniło się w płynącej korytem wodzie. Na środku mostu znajduje się jezdnia dla wozów konnych i karawan, natomiast po bokach są specjalne kryte chodniki dla pieszych. Arkady nad chodnikiem dawały zbawienny cień dla wędrowców podczas niemiłosiernych upałów. Przeszliśmy na drugą stronę rzeki, a wracając wstąpiliśmy do czajchany mieszczącej się po środku mostu. Delektując się chłodną bryzą rzeki.
Po odpoczynku poszliśmy w dół rzeki, aby zobaczyć kolejny cudownie podświetlony most. Chawdżu to most-zapora wzniesiony około 1650 roku. Jego zadaniem było zapewnienie miastu wystarczającej ilość wody podczas suchych okresów. Dodatkowo stał się kolejną przeprawą przez rzekę, z krytą ścieżką dla pieszych i połączył brzegi miasta. Na tym moście również znajdowała się czajchana. Nie omieszkaliśmy usiąść na chwilę, aby zapalić fajkę wodną i znów napić się herbaty. 

Po krótkim postoju postanowiliśmy jeszcze raz pojechać na Plac Imama Chomeiniego. Spodziewaliśmy się, że przepiękne budowle przy placu będą podświetlone. Nie pomyliliśmy się. Plac wyglądał bajecznie. Meczety i pałac Ali Kapu mieniły się w blasku lamp. Dodatkowo splendoru dodawały im odbicia w wodach basenów znajdujących się na placu. Był to istny raj dla naszych zmęczonych oczu, ale też i dla aparatów... Isfahan to cudowne miasto, które pozostawiło w naszych umysłach niezatarte wrażenie. 

* * * 

W ten sposób nasza podróż po Iranie dobiegła końca. Ze smutkiem opuszczaliśmy ten kraj i żałowaliśmy, że wszystko musieliśmy zwiedzać w tak zawrotnym tempie. Zabytki, piękne ogrody, bazary oraz napotkani po drodze ludzie na zawsze pozostaną w naszej pamięci.