01.jpg

Termin: 07.07.-03.09.1997 r.Skład wyprawy: Przemysław Ferdek, Krzysztof Jasek, Paweł Kot i Grzegorz Malewicz

Przed...

03.jpg

Już od pół roku rodzi się w bólach nowa wyprawa, i zanim się wykluje do końca czeka nas jeszcze drugie pół roku przedzierania się przez redakcje różnych pism, szukania sponsorów, oraz wiele innych problemów organizacyjnych. Wyprawa, o której mowa to Himalaje-Karakorum '97 czyli pierwsza polska wyprawa rowerowa w Himalaje i Karakorum, organizowana pod patronatem SKG.

Często tak jest, że przygotowanie wyprawy trwa znacznie dłużej niż sama wyprawa. W zasadzie nie jest problemem wyjechanie do Indii, Nepalu czy innych egzotycznych krajów i nie wymaga to specjalnych zdolności organizacyjnych, tylko trzeba mieć na to pieniądze. Właśnie ich brak spędza nam sen z powiek. Jeśli więc szanowny czytelniku biuletynu SKG chwilowo masz nadmiar gotówki, a przy okazji wielką chęć podzielenia się nimi z innymi, jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje (takie mniej więcej teksty piszemy do wszystkich potencjalnych sponsorów).

Ale może powiem w końcu o co chodzi w tej wyprawie. Trasa ekspedycji o długości około 3 tysięcy kilometrów przebiegać będzie przez Indie (Ladakh), Pakistan i Chiny (KKH). W wyprawie będą brać udział cztery osoby. Głównym celem tej ekspedycji jest zdobycie na rowerach najwyższej przejezdnej przełęczy świata Khardung La (5602 m. n.p.m.)!!! Wyczyn taki nie ma precedensu w historii polskiego kolarstwa, i należy do rzadkości na świecie. Poza tym mamy zamiar zdobyć kilka innych pięciotysięcznych przełęczy, oraz przejechać całą drogę nazywaną Karakorum-Highway. Cała ekspedycja będzie trwać trzy miesiące, od lipca do września. Warto dodać, że chcemy pokonać tę trasę bez żadnego wsparcia np. jeepa, cały nasz bagaż będziemy wozić na rowerach (za wyjątkiem wjazdu na przełęcz Khardung), co będzie dodatkowym utrudnieniem, obciążeniem ale zarazem będzie dodawać smaku całej wyprawie. Można to nazwać trekkingową wyprawą rowerową.

Co się okazało w trakcie organizowania wyprawy? Otóż jest druga grupa rowerowa z Krakowa, która wybiera się dokładnie w te same tereny co my. Wprawdzie ich wyprawa będzie trwać tylko trzy tygodnie i w planach mają do przebycia trasę, której długość jest kilka razy krótsza od naszej, to oni również jako pierwsi Polacy chcą wjechać na najwyższą przełęcz świata. Ciężko robić coś, czego nikt inny w tej chwili nie robi.

Wyprawa krakowska jest organizowana przez biuro turystyczne "Haxel", które zajmuje się niekonwencjonalnymi wyprawami. W czasie podróży będzie im towarzyszył jeep, który będzie wiózł ich bagaże. Ponadto w nim będą siedzieć ludzie z telewizji filmujący wyczyny naszych kolegów (wycieczka niedzielna?). Myślę jednak, że nie ma się co naśmiewać z tej wyprawy, którą krakowiacy określają mianem "ekstremalną wyprawą rowerową Mountain Bike Expedition Khardung La '97". Jej kierownikiem jest Tomasz Swinarski. Gość ten dwa razy już wpisał się do księgi rekordów Guinessa m.in. raz za wniesienie roweru na Pik Lenina (szukam partnera, który wniósłby ze mną tam taczki - rekord Guinessa gwarantowany!). Jest on poza tym kilkukrotnym mistrzem Polski w triatlhonie górskim, więc kondychę ma niezłą.

Otrzymaliśmy od grupy krakowskiej propozycję przyłączenia się do nich, i zrobienia jednej wspólnej wyprawy. Pomysł zaiste kuszący. Gdy rozmawiałem ze Swinarskim przez telefon (z ciężkim sercem, bo na mój rachunek) zapytałem się (niechcący) w jaki sposób dobierają ludzi na ekspedycję, w naszej bowiem wyprawie wszyscy muszą mieć doświadczenie rowerowe alpejskie (między innymi dlatego nie jedzie z nami moja dziewczyna). Odparł na to, że tylko najwytrwalsi jadą i, że przyśle mi regulamin uczestnictwa. Można tam przeczytać: "...warunkiem wpisu na listę uczestników jest wpłacenie kwoty równej kosztom uczestnictwa na konto firmy Haxel" (czyli 2000 $ - przyp. autora). Pod tym względem nie okazaliśmy się "najwytrwalszymi", więc nie przyłączyliśmy się.

Tak więc dwie wyprawy polskie chcą być jako pierwsze na przełęczy Khardung. Kto będzie pierwszy? Myślę, że to nie ma znaczenia (byle byśmy to byli my!).

Jako, że członkowie naszej wyprawy studiują na różnych uczelniach, ba nawet w różnych miastach, komunikacja między nami jest utrudniona. Wszelkie ustalenia, czy burze mózgów odbywają się przez internet. Czyli po prostu jest to wirtualnie tworzona wyprawa! Strona internetowa wyprawy znajduje się pod adresem: http://www.is.com.pl./himalaje/.

Logo wyprawy i zarazem jej symbolem jest "mandala z rąk". Mandala w sanskrycie znaczy koło. Ta konstrukcja wzajemnie podtrzymujących się rąk symbolizuje fakt, że wyprawa jest tak mocna jak jej najsłabszy uczestnik. Każda ręka w jest inna, ale każda jest tak samo ważna.

Wszelkich najświeższych informacji o wyprawie udzielają Grześ Malewicz i Krzyś Jasek. Jest taka stara góralska zasada, że im wyżej chce się wyjść tym dłużej można spadać. Trzymajcie kciuki, aby wszystko się powiodło.

Krzysztof Jasek

P.S. Chcieliśmy podziękować wszystkim, którzy już nam pomogli swą radą i zaangażowaniem, a szczególnie: Smokowi, Rudawce, Maćkowi, Faziemu i Wojtkowi. Hough!!!

Po...

03.jpg

Jeśli za młodu spędzisz życie w czterech ścianach, będziesz miał umysł jak te cztery ściany ciasny.

DROGA WŚRÓD GÓR

Przylecieliśmy do Indii na początku listopada. Po dwóch dniach podróży dotarliśmy do Manali. Tam zaczęła się nasza himalajska rowerowa przygoda.

Szlak z Manali do Leh to wysokogórska droga biegnąca przez łańcuch Himalajów. Prowadzi ona przez prowincję Indii zwaną Ladakh, co w miejscowym dialekcie oznacza krainę wielu przełęczy. Określenie trafnie oddaje charakter obszaru oraz oczywiście samej drogi. Do pokonania są bowiem przełęcze Rohtang (3978 m n.p.m.), Baralacha (4950 n.p.m.), Lachlung (5065 n.p.m.) i Taglang (5328 n.p.m.).

Droga jest częściowo gruntowa, chwilami kamienista, a czasem asfaltowa. Jej jakość można by chyba porównać do polskiej wiejskiej drogi. Po tym trakcie pędzą codziennie karawany ciężarówek zaopatrzeniowych, autobusów i jeepów. Ruch jest tu zaskakująco duży. W powietrzu unosi się smród spalin. Co chwila słychać przenikliwy klakson, gdy samochód wchodzi w zakręt lub gdy opasłe ciężarówki próbują minąć się na tej wąskiej drodze.

Ruch nie ustaje tu nawet w nocy. Jechałem raz tędy w jeepie. Samochód mknął pokonując kolejne serpentyny. Siedziałem obok kierowcy. Snop światła niknął w otchłaniach przepaści. Byłem przerażony. Wtem ku memu zaskoczeniu w dłoni kierowcy pojawiła się butelka. Po dwóch głębokich łykach kierowca uśmiechnął się do mnie i powiedział "Spróbuj, ale uważaj bo jest mocna". W duszy modliłem się, aby tylko miał mocną głowę.

WODA I JEDZENIE

Autobus przebywa drogę Manali-Leh w dwa dni. Nam przebicie się rowerami przez Himalaje zajęło siedmiokrotnie więcej czasu. Kondycyjnie, nie była to bardzo wymagająca droga. Trudności, które się pojawiają nie są bynajmniej związane z brakiem krzepy. Sądzę, że przeciętnie sprawny młody człowiek jest w stanie dojechać rowerem do Leh. Główne kłopoty wyniknąć mogą z nieumiejętnego zdobywania wysokości oraz braku żywności i wody.

Wzdłuż drogi co kilkadziesiąt kilometrów znajdują się obozowiska. Rozstawione okrągłe jurty służą za hotele i restauracje - tak zwane dhaby. Słów tych używam na wyrost, gdyż nocleg jest spartański, a jedzenie marne. Mimo to jestem pełen podziwu dla właścicieli, którzy kilka miesięcy w roku spędzają na pustkowiu, by zarobić parę rupii na zimę. Gdyby nie wspomniane dhaby trzeba by zabrać do sakw jedzenie na kilkanaście dni, co wiąże się z kilkunastoma kilogramami bagażu ekstra - no chyba że jechalibyśmy z asystą samochodu. Wtedy można by sobie pozwolić na iście królewskie uczty. My zdecydowaliśmy się na jazdę bez pomocy, dlatego podstawą naszego wyżywienia były miejscowe "restauracje".

W dhabach można zjeść dal (ostry sos warzywny z soczewicy), czapati (placki z mąki i wody zwane w Polsce podpłomykami), momo (pierogi jarskie lub z baraniną), thugpa (bulion z warzywami i makaronem), sapsa (żółty sos ziemniaczano-kapustny), chowmen (makaron podsmażany z warzywami i jajkiem podobny do spaghetti), no i oczywiście ryż. Potrawy popija się wyśmienitą milk tea (herbata z mlekiem) lub tradycyjną ladakhijską słoną herbatą - cadzia.

KIERUNEK PAKISTAN

Przełęcz Khardung zdobyli wszyscy uczestnicy wyprawy. Następnym planem było przejechanie przez masyw Karakorum wzdłuż drogi zwanej Karakorum-Highway. Załadowaliśmy więc rowery na ciężarówkę i po dwóch dniach jazdy po wertepach dotarliśmy do Srinagaru. Po kolejnych kilku dniach jazdy znaleźliśmy się w Islamabadzie. O tym, co zdarzyło się w Karakorum i Tien Szan, a także jak wyglądały kolejne etapy przygotowań do ekspedycji opowiem wkrótce.

WARSZAWKA GÓRĄ

Niedługo po nas w Himalaje wyjechała konkurencyjna wyprawa z Krakowa. Oni też chcieli zdobyć Khardung i także jako pierwsi Polacy. Nie udało im się. Mimo asysty samochodu terenowego dotarli na najwyższą przejezdną przełęcz świata trzy tygodnie po nas. Kierownik biura podróży, które organizowało wyprawę, powiedział mi, że w drodze powrotnej zabrakło im pieniędzy. Może kiedyś ich zaprosimy do Klubu by opowiedzieli o swoich przeżyciach?

Grzegorz Malewicz