Gosia Preuss

Ekstremalny sylwester

Każdy wybiera co woli. Niektórzy „emerytowani" członkowie klubu spędzili tę noc na podskokach na sylwestrowej zabawie na działce u Magdy Puzio, my jednak - Ania Styczek, Marcin Szymczak, Gosia Preuss i Paweł Górecki - zapaleni ekstremaliści, zaprawieni w boju naszymi letnimi wyczynami w Rosji, postanowiliśmy spędzić przełom wieków, jak na klub górski przystało, na łonie któregoś z fałdowań.

Plany ekstremalistów

Początkowo planowaliśmy zapuścić się w krańce naszego kraju i odwiedzić stare, dobre Bieszczady. Jednak warunki atmosferyczne: ciągły deszcz, roztopy, mgła, skłoniły nas do wybrania czegoś bardziej extreme, wyższego, gdzie na pewno znajdziemy śnieg. Dzień przed wyjazdem zdecydowaliśmy się na Niżne Tatry na Słowacji. Podróż upłynęła błyskawicznie, umilały ją nam przysmaki z wigilijnego stołu.

Wszędzie mgła

Nie spostrzegliśmy się, jak jeszcze w ciemną noc zaczęliśmy naszą wędrówkę w górę. Szło nam to gorzej niż po gruzie, gdyż cała dróżka była skuta lodem. Każdy nieostrożny ruch groził upadkiem. Ostatnie metry pod granią pokonywaliśmy w głębokim śniegu, bez żadnej ścieżki, za to z kosówką... Jak dobrze wszyscy to znamy! Gdy wreszcie po dużym wysiłku stanęliśmy na szczycie, żaden oszałamiający widok nie wynagrodził nam naszej męczarni. Mgła otaczała nas szczelnie i musieliśmy bardzo uważać, aby nie stracić siebie z oczu. Taki spacerek granią, w wysokim śniegu, mgle, szalejącym wietrze, nie należał do przyjemnych, tak więc już koło godziny 15 zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Musieliśmy zejść trochę poniżej grani, ale i tam nie było zacisznie, mimo to rozbiliśmy nasze dwa małe namioty i czekaliśmy na zmianę pogody.

Kiedy nazajutrz, po raz pierwszy od wczorajszego popołudnia, wyjrzeliśmy na zewnątrz, warunki zamiast się polepszyć stały się jeszcze bardziej extreme. Z trudem widzieliśmy nawzajem nasze namioty, choć były one rozbite jakieś trzy metry od siebie, do tego szalała wichura śnieżna i bardzo niska temperatura. Nie mieliśmy wyjścia, czekaliśmy dalej.

W namiocie

Kolejny dzień w dwuosobowym namiocie, jeżeli ktoś nie ma klaustrofobii, zapowiadał się bardzo interesująco. Co raz wymienialiśmy między namiotami produkty żywnościowe, a to leciał śledzik ze śliwkami, sałatka albo marcepan. Niestety raz na jakiś czas musieliśmy wygrzebywać się z namiotowego ciepełka, aby odgarnąć śnieg z tropiku i jeszcze w pewnej sprawie... Tak upłynął drugi dzień oczekiwania na lepszą pogodę. Już o godzinie 18 powiedzieliśmy sobie między namiotami „dobranoc". Pora spać, na dworze ciemno, nie ma co robić, tak więc wróciliśmy do rytmu życia naszych przodków uregulowanego wschodem i zachodem słońca. Jednak około 23 z przyjemnego letargu wybił nas przedzierający się przez odgłosy burzy śnieżnej głos Marcina: „Czy nie znalazłoby się u was jakieś wolne miejsce?". Zdezorientowani po paru minutach siedzieliśmy całą czwórką stłoczeni w dwuosobowym namiocie. Okazało się, że gdy Marcin chciał otrzepać swój namiot ze śniegu, przez przypadek go poruszył i zrzucił zaspę. Namiot pod takim naporem nie wytrzymał i uwięził śpiącą w nim Anię. Marcinowi udało się ją wyciągnąć, z namiotu wzięli tylko jeszcze swoje śpiwory, a reszta została pod śniegiem. Przez całą noc dawała o sobie znać burza śnieżna i bardzo szybko przybywało białego puchu. Chłopcy utworzyli z kijków jeszcze jeden stelaż, żeby wzmocnić konstrukcję i żeby nasza ostatnia ostoja nie zapadła się. W ścisku i modlitwach przetrwaliśmy do rana.

Niespodzianka

Kiedy uchyliliśmy poły namiotu najpierw wleciał śnieg, a potem zobaczyliśmy, że namiotu Ani i Marcina po prostu nie ma. Spod śniegu wystawał tylko skrawek tropiku. Chłopcy przez dwie godziny odkopywali namiot, zawartość udało się uratować, jednak z połamanym stelażem i podartym tropikiem, nie nadawał się już do niczego, więc pozostawiliśmy go na placu boju. Zagęszczając ruchy, bo było przeraźliwie zimno, spakowaliśmy się i szybko zaczęliśmy schodzić w dół, nie mając już nawet najmniejszej nadziei na zmianę pogody. Gdy jednak zeszliśmy jakieś 200 m okazało się, że to tylko nad najwyższymi partiami zawisła czarna czapa chmur, a na dole wszystko wyglądało znacznie lepiej. Nie poprawiło nam to humorów, ponieważ noc sylwestrowa czekała na nas, a my mieliśmy tylko dwuosobowy namiot na naszą czwórkę. Do przełęczy zeszliśmy kombinując co tu zrobić. Tam na nasze szczęście spotkaliśmy wycieczkę Słowaków, którą prowadził chłopak dobrze orientujący się w okolicy. Po krótkiej naradzie ustaliliśmy, że niedaleko jest sennik, w którym moglibyśmy się przespać. Nie mieliśmy pojęcia, co to takiego może być ten sennik, ale szybko ruszyliśmy w jego kierunku. Po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Przed piękną bacóweczką, z łożem wyłożonym sianem, z kominkiem, w którym mogliśmy palić drewnem. Byliśmy uratowani!

Północ

Najedliśmy się do syta i wyczerpani naszymi wcześniejszymi przygodami zalegliśmy na łożu. Budzik był nastawiony na wpół do dwunastej, ale obudziliśmy się już w nowym wieku! Mimo to otworzyliśmy szampana, do którego przegryzką był łosoś z cytrynką, zapaliliśmy sztuczne ognie, a na koniec puściliśmy w niebo wielką petardę i wypłoszyliśmy chyba wszystkie zwierzaki z lasu!!!