Witold "Butold" Kowalski

Danuta i Roman Karpiukowie - wspomnienie

13.1.jpg

30-lecie Łaskawcy

Gdy przyszedł na kurs był już magistrem fizyki, zaczynał właśnie studiować informatykę (był na roku z Anką Zarembą, Andzią i Kasią Błaziak). Wyróżniał się tym, że stale sypał z rękawa kawałami. Miał też osobliwy zwyczaj zwracania się do wszystkich per: "Łaskawco". Cóż, przez pewien czas nazywano go wymiennie: Gucio i Łaskawca.


* * *
Na "Obozie knajpianym" odwiedziliśmy wioskę Podegrodzie, położoną nieopodal Nowego Sącza. Tam między innymi zwiedziliśmy ekspozycję etnograficzną w miejscowym Domu Kultury. Schodziliśmy właśnie ze schodów (wystawa była na piętrze), gdy nagle usłyszeliśmy z dołu głuche uderzenie i łomot. Zbiegliśmy na dół. U "podnóża" schodów w kałuży krwi (dosłownie!) leżał Łaskawca. Biedaczek podskakiwał zbiegając i zawadził głową o krawędź stropu... Gdy opatrzyliśmy go i szukaliśmy (bezskutecznie lekarza), z góry zszedł dziadek opiekujący się muzeum, ocenił wzrokiem sytuację i rzekł: "O! Znowu ktoś się rozbił, bo tutaj wszyscy się rozbijają". Rzeczywiście, strop nad schodami był mocno wyszczerbiony.


* * *
Kiedy wychodząc z Lotru zapchaliśmy się na bardzo strome, porośnięte lasem zbocze, poprzedzielane skalistymi żlebami. Właśnie przekraczaliśmy jeden z nich, gdy Łaskawcy wyjątkowo nie spodobał się pewien patyk sterczący z ziemi. Postanowił go usunąć, zaczął go ciągnąć, szarpać i udało mu się... stracić równowagę. Wszyscy z zapartym tchem oglądaliśmy jak przewraca się, koziołkuje w żlebie i zatrzymuje się na zwalonym, leżącym w poprzek żlebu smreku. Dwieście metrów niżej na dnie kanionu szumiał potok.


* * *
Wczesnym rankiem wysiedliśmy na małej stacji pod Augustowem. Po nocy spędzonej w wagonie bagażowym byliśmy wyspani. Puszysty śnieg zapowiadał wspaniałą narciarską wycieczkę. Było zimno, przypięliśmy więc narty i ruszyliśmy. Teren był lekko pofałdowany Na dwumetrowym wzniesieniu stanął drugi prowadzący - Łaskawca, wydał z siebie dziki okrzyk i zjechał na dół. Zjechał i długo nie mógł się podnieść. Potem był suwalski szpital, prześwietlenie barku, powrót do Warszawy, szpital na Solcu, operacja.


* * *
Gdy w 1990 roku wróciłem z przejścia letniego zobaczyłem Łaskawcę z gipsem na ręce. Cóż się okazało? Gdy podczas pobytu w "Betlejemce" wspinał się pod Kościelcem i tam spuścił sobie na łapkę mały kamień, ot, wielkości połowy kamienicy czynszowej. Był bardzo przejęty, martwił się, czy przed wyjazdem do Moskwy (jechał na Kaukaz, a jego rodzina przez parę lat mieszkała w stolicy Sojuza) zdążą mu zdjąć gips. Mama nic nie wiedziała o jego uczestnictwie w kursie skałkowym.

Powyższy tekst ukazał się po raz pierwszy w Biuletynie nr 2.