tyt.jpg Nasza droga do bycia przewodnikiem Studenckiego Klubu Górskiego zaczęła się tak na dobre pewnej październikowej nocy gdzieś w krzalu jednego z mazowieckich kompleksów leśnych, gdy błądziliśmy w poszukiwaniu kartek porozwieszanych na drzewach. Jej kraniec ujrzeliśmy ponad rok później na Dworcu Centralnym, gdy powiedzieliśmy "dziękujemy" uczestnikom Rajdu Andrzejkowego w Beskid Niski.

Tak naprawdę to końcówka tej drogi okazała się nie za długa, co prawda miejscami błotnista, i na dodatek wiodła po wyznaczonych szlakach. Nie obyło się, oczywiście, bez niekoniecznie zaplanowanych atrakcji. Czyżby wszechmocna KS sięgała swymi mackami aż po dolinę Wisłoka?

Zaczęło się w Jaśle. Śniadanko pod drzewkiem na rynku rodzinnej miejscowości Hugo Steinhausa to to, co Tygryski lubią najbardziej. Nie wiemy tylko co na to miejscowi. Podobnie nieznane są nam reakcje mieszkańców, a przynajmniej załogi Gniazda Drużyn Trakcyjnych, na zabawy rekreacyjno-integrujące, które uskutecznialiśmy na peronie. Wnosząc z min niektórych uczestników wyjazdu, którzy się akurat przypatrywali, musieliśmy wyglądać cokolwiek zabawnie. Jednak cóż mieliśmy robić skoro upał już dawno zelżał a busiarz nie przybywał. W końcu transport dotarł i mogliśmy udać się do Hałbowa, i stamtąd dalej, na szlak.

fot. Szymon Bijak

Jako że w góry jeździ się odpocząć od cywilizacji, skierowaliśmy się na zachód. Wdrapaliśmy się na Kolanin i pogrążoną we mgle Świerzową. Potem prosto przez zaskakująco urokliwą o tej porze roku buczynę ku Magurze Wątkowskiej. Przy rozstaju szlaków, na najwyższym punkcie osiągniętym w czasie Rajdu nastąpiła mała przerwa na stemplowanie książeczek GOT lub innych równie ciekawych pozycji literatury, wpis do zeszytu pamiątkowego oraz tradycyjnie już zdjęcie strażackie. Nadchodziła pora obiadu, więc czym prędzej powędrowaliśmy do gościnnego schroniska PTTK w Bartnem. Żur, a potem pierogi znikały w tempie ekspresowym. Zaspokoiwszy podstawowe potrzeby zabraliśmy się za wróżby, w końcu był to Rajd Andrzejkowy. Było lanie wosku, przekłuwanie serc i układanie historyjek. Do dziś są kontrowersje odnośnie tego, co komu wyszło i jak należy to interpretować. Bo cóż można powiedzieć widząc woskowego bambetlusia lub rozpływający się mózg? Z ustaleniem imienia przyszłej żony/przyszłego męża też było sporo zabawy. Dość powiedzieć, że niektórzy trafili dopiero za czwartym razem.

fot. Szymon Bijak

Następny dzień rozpoczął się bojowym zadaniem odtransportowania pewnego sierściucha do domu i oglądaniem dawnej zabudowy Bartnego. Potem czekał nas gwóźdź programu, czyli niezwykle (miejscami za cholewkę) błotniste przejście do Banicy. Po drodze Specjalna Grupa Operacyjna poszła oglądać kamieniołom na Maguryczu Dużym. Tak naprawdę to prowadzący chciał złoić trochę krzala, ale nie wiedział jak to grupie przekazać i pretekst związany z kamieniarską przeszłością Bartnego okazał się dla niego zbawieniem. Z Banicy poszliśmy prosto pod cmentarz wojenny na Przełęczy Małastowskiej. Potem zawitaliśmy w pobliskim schronisku, gdzie spałaszowaliśmy kolejną porcję pierogów.

Niestety zimowe weekendy są jakby krótsze i nadszedł czas by pożegnać Beskid Niski. Jednakże nie przyszło nam to łatwo, a to za sprawą busiarza, który stwierdził, że wesele jest ciekawszym sposobem spędzenia niedzielnego popołudnia niż wożenie grupki rajdowej. Przy wydatnej pomocy pani Ewy ze schroniska udało nam się jednak dotrzeć do Stróży, gdzie zapakowaliśmy się w pociąg i pojechaliśmy do domu (z drobnym bonusem w postaci nocnego spacerku po Krakowie).

W Rajdzie Andrzejkowym udział wzięli:

uczestnicy: Basia, Gosia, Karolina, Maja, Nina, Paulina, Zosia, Zuza, Jacek, Krzysiek, Kuba, Radek
wówczas jeszcze półprzewodniki: Piotrek, Szymon
cały przewodnik: Tomek (tak naprawdę to też uczestnik)
oraz niemniej istotni: kot Adolf, świstak Stefan, gar Zbylund i wielu innych