Spis treści

Rozpocznij oglądanie zdjęć Karkonosze to najdziwniejsza kraina w Polsce. W Karpaczu Górnym - świątynia Wang - przywieziono ją z Norwegii. Na Śnieżce - latający spodek - nie pytam skąd przyleciał. Oprócz UFO pięćdziesiąt innych schronisk rozmieszczonych na jednym metrze kwadratowym ("Pod Śnieżką", "Samotnia", "Domek Myśliwski", "Strzecha Akademicka"). Żeby to były chociaż "Bacówki PTTK", ale nie! - to molochy wielkości "Murowańca". Karkonosze to kraina kotłów polodowcowych. Ich ścianami poprowadzono sporo dróg wspinaczkowych. Ale nie zlęknie się kotłów ten, kto widział... Równię pod Śnieżką. Niektóre fragmenty grzbietu głównego mogłyby pod względem szerokości konkurować z Beskidem Niskim. Ale zacznijmy od początku.

W ostatni weekend marca (29-30 III) Paweł Kucharski zorganizował rajd w Karkonosze. Na dworcu zebrała się kameralna, sześcioosobowa grupka: Paweł, dwie Kasie, Ania, Tomek i Wojtek. Wsiedliśmy w pociąg do Jeleniej Góry. Stamtąd dojechaliśmy busem do Karpacza Górnego.

tyt1.jpg

Będąc w Karpaczu nie można nie zwiedzić Świątyni Wang. Jest to najcenniejszy zabytek tej miejscowości, magnes przyciągający tysiące turystów. Kościół ten pochodzi z XII/XIII w. Zbudowano go bez użycia gwoździ. W latach 1842-54 został przeniesiony z Norwegii i odrestaurowany. Swoją nazwę zawdzięcza pierwotnej lokalizacji nad jeziorem Vang. Zwiedzając kościół warto zwrócić uwagę na rzeźbienia portali i kolumn oraz organy. Z myślą o turystach nagrano dziesięciominutowy wykład przybliżający historię świątyni.

Po opuszczeniu kościółka ruszyliśmy w góry niezwykle widokowym, niebieskim szlakiem. Podziwialiśmy kotły Wielkiego i Małego Stawu, Biały Jar i samą Śnieżkę. Pierwszy, dłuższy odpoczynek zrobiliśmy przy schronisku Samotnia. Tego dnia roiło się w Karkonoszach od narciarzy, goprowców i skuterów śnieżnych. Rozgrywano zawody narciarskie, których finałem był zjazd jednym ze żlebów Kotła Małego Stawu. My ruszyliśmy pieszo na Śnieżkę. Na Równi poznaliśmy w pełni uroki wiosny w górach. Mokry, rozgrzany słońcem, topniejący w oczach śnieg sprawiał, że niektóre nasze kroki stawały się zaskakująco głębokie. Z kolei wejście na zalodzoną kopułę szczytową (i zejście z niej) możliwe było tylko dzięki łańcuchom.

Po zjedzeniu obiadu opuściliśmy latający spodek i pomaszerowaliśmy na zachód, do schroniska Odrodzenie (na Przeł. Karkonoskiej). Poszliśmy Drogą Przyjaźni (oznaczoną czerwonym szlakiem), która prowadzi od przełęczy Okraj (wschodni kraniec pasma) aż po Szrenicę. Droga ta niekiedy biegnie grzbietem głównym (zwanym również Śląskim), czasem zaś trawersuje go, schodząc na polską lub czeską stronę. Minęliśmy więc Słonecznik, Tępy Szczyt i Mały Szyszak. Miękki śnieg nie pozwalał nam iść szybko - w Odrodzeniu byliśmy dopiero o ósmej.

tyt2.jpg

Drugiego dnia ruszyliśmy na Szrenicę. Cały czas towarzyszyli nam narciarze. Karkonosze to raj dla narciarstwa biegowego. Przeszliśmy przez Ptasi Kamień, Śląskie i Czeskie Kamienie, Śmielec, Wielki Szyszak, Łabski Szczyt i Trzy Świnki. U stóp Wielkiego Szyszaka znajdują się Śnieżne Kotły - marzenie karkonoskich alpinistów. Dla turystów zbudowano specjalne platformy obserwacyjne. Można z nich bezpiecznie i ze stosunkowo małej odległości podziwiać ściany i nawisy śnieżne. A jest, naprawdę jest, co podziwiać...

Ze Szrenicy zeszliśmy czerwonym szlakiem do Szklarskiej Poręby. Po drodze zajrzeliśmy do Wąwozu Kamieńczyka, aby zobaczyć dwudziestosiedmiometrową, huczącą ścianę wody.

W pociągu nastąpiło uroczyste zakończenie rajdu. Otworzyliśmy wino (Tokaj), wnieśliśmy toast za Karkonosze. Paweł rozdał nam pocztówki z pieczątkami ze wszystkich schronisk i zaprosił na następny rajd. O 640, po dwóch dniach sielanki, powróciliśmy do warszawskiej rzeczywistości.