Kryzys
Wielka podpucha
Po tej kryzysowej nocy, (dla wielu z nas przedostatniej) przyszło nam pożegnać się z Martą, a przywitać z Andrzejem, który przybył do nas nie tylko świeży i wypoczęty, ale przede wszystkim suchy. Wzbudziło to ogólną zazdrość i obudziło w nas niezwykłą wręcz kreatywność: jak zafundować mu kałużę w butach (tak, tak, Andrzeju, teraz nam głupio, że mieliśmy takie myśli, ale wiesz chyba, co zazdrość może zrobić z człowiekiem ;-)).
Zaplanowana na ten dzień trasa nie wydawała się szczególnie skomplikowana. Dlatego pewnie Andrzej z Markiem zdecydowali się nam ją urozmaicić. Gdy dotarliśmy na pewien skromny pipancik, pojawiła się wersja, że jesteśmy już na 881. Wersja tyleż śmiała, co niepożądana. Najgorsze jest to, że została potwierdzona jako ta właściwa przez dwóch wcześniej wspomnianych prowokatorów. No i zaczęło się. Biedny Sowa, który wiedział doskonale, gdzie się znajduje, został sprowadzony na manowce. Zmieniono prowadzącego, a reszcie kazano uwierzyć, że znajduje się w miejscu, w którym jej być nie powinno. Najgorsze jest to, że prawie wszyscy dali się nabrać. Ale trudno się dziwić, kiedy dwóch doświadczonych w topografii i prowokacjach przewodników (na dodatek emanujących kompetencją oraz pewnością siebie i tego, co mówią) z kamienną twarzą oznajmia grupie taką nowinę i spokojnie idzie za przewodnikiem w kierunku, w którym iść on nie powinien. W efekcie dotarliśmy prawie do punktu wyjścia, przy czym zdezorientowana grupa do końca nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Od tej pory wszyscy byli ostrożniejsi.
Siedmiu wytrwałych
(nie licząc instruktorów)
I tak to przyszło nam pożegnać w czwartek znakomitą część naszej kompanii. Zostało nas tylko siedmioro. Wtedy zaczęła się prawdziwa zimówka ;-).
Prowadzenie na szczyt 1313 przejął Sosna, po drodze organizując panoramkę na dwie strony świata. Niestety pogoda szybko się zepsuła. Zaczęło niesamowicie wiać, lać i nadeszła mgła. A tu po dwóch przedwczesnych alarmach, że to już niby jesteśmy na właściwym szczycie, 1313 było ciągle przed nami. Ale w końcu tam dotarliśmy, cali przemoczeni i targani wiatrem.
Mleko i reszta nabiału
Mimo szeroko zakrojonej akcji Pij mleko, będziesz wielki!, hasło nie wszystkich przekonuje. A już na pewno nie górskich turystów, którzy muszą odnaleźć drogę w otaczającym ich wszechobecnym mleku. W takich warunkach Damian dostał prowadzenie. Należało zejść niebieskim szlakiem do Wołosatego. Trochę pokrążyliśmy, ale Damian z zimną krwią wyprowadził nas w końcu na prostą.
Zimówka została rozwiązana. Kursanci wyglądali jak nie kursanci: tacy czyści i pachnący, trudno się było poznać nawzajem, tak odmienieni wychodziliśmy z łazienki. I tak sobie siedzieliśmy przy stole tego ostatniego wieczora, słuchaliśmy anegdot Andrzeja albo po prostu milczeliśmy żałując, że to już naprawdę koniec.