Z resztą w ciągu całego wyjazdu nogi były tą częścią ciała, która miała najczęstszy kontakt z wodą. Cała jego reszta, mając przed sobą perspektywę kąpieli w lodowatym potoczku lub pod syfiastym prysznicem w pewnym schronisku pod Tarnicą, wolała poczekać do domu. Tym sposobem staliśmy się odkrywcami nowego wymiaru brudu.
A to nie koniec problemów, jakie dostarczyły nam w czasie tego przejścia nogi. Szczególną sławę zyskała sobie jedna z dwóch należących do Marty. Pewnego wieczora wpadła na pomysł, aby udawać złamaną. I całkiem nieźle jej to szło. Niektórzy nawet zauważyli, że jest spuchnięta!!! Lecz nasza niezwykle sprawna, błyskawiczna, uwieńczona sukcesem akcja ratunkowa nie pozostawiła cienia wątpliwości. Gdyby Martę noga bolała na prawdę, albo pomogłaby sobie sama, albo pożegnała się z nami jeszcze przed świtem. Z powodu bólu oczywiście.
Na szczęście okazała się tylko dobrą aktorką i pomaszerowała dalej. Tak jak i inne, niemniej dzielne nogi, zdobywała góry wyższe i niższe, stromsze i łagodniejsze, bardziej i mniej zaśnieżone. Jedną z nich, Faciejową, ochrzciliśmy ksywką naszego kolegi, którego zadaniem było nas na nią doprowadzić. Cóż... Facieja ciężki los, a podróżnicy zyskali nowy punkt orientacyjny.
Kilka godzin walki z żywiołem nieźle dało nam się we znaki. Gry i zabawy na śniegu, jakie całkiem niechcący urządziliśmy sobie po zejściu, były najwyraźniej oznaką potrzeby odreagowania tego, co działo się na górze. I chyba już nikt nie przejmował się procentową zawartością, a raczej „niezawartością" sosu w sosie. Zwłaszcza, gdy był atakowany przybyłą z kosmosu zieloną kulą pochodzącą z niezliczonych opowieści Marcina.
Po takich wrażeniach nie pozostało nam nic innego, jak przemieścić się w okolice Leska i pospacerować, najczęściej w deszczu, po okolicznych pagórkach, kirkutach i zrujnowanych klasztorach. Ale to była już tylko musztarda po obiedzie. Obiedzie, którego najważniejszym rezultatem nie była dla mnie wcale klasyczna nauka topografii, a lepsze poznanie własnych możliwości i przełamanie kilku psychicznych barier. Udowodnienie sobie, że można o wiele więcej, niżby się wcześniej wydawało. No i wrażenia ze „szlaku", które pozostaną w naszej pamięci długo. Bo z przygód, jakie przeżyliśmy, śmiać się będziemy jeszcze wiele razy.