Spis treści


W centrum Jakucka Jakuck, stolica rosyjskiego Dalekiego Wschodu

W powietrzu czuło się zapach dymu, całe miasto było nim spowite. W promieniu siedemdziesięciu kilometrów od miasta tajga płonęła już ponad miesiąc...
Właśnie wstawał poranek, kiedy podekscytowani stanęliśmy na płycie jakuckiego lotniska.

Od razu udaliśmy się do poczekalni, aby odebrać bagaż. Zakupiliśmy mapę Jakucka w pobliskim hotelu (cena 20 rubli, a na lotnisku drożej - 50 rubli) aby rozeznać się w sytuacji. Należało znależć Biuro Meldunkowe oraz sklep "Globus" z mapami. Nasi polscy znajomi, którzy kierowali się w Góry Ałdańskie, postanowili zatrzymać się w hotelu. My chcieliśmy się zarejestrować i jak najszybciej odlecieć do Batagaju, niedaleko Gór Wierchojańskich.
Do miasta pojechaliśmy marszrutką nr 8 (koszt przejazdu 5 rubli plus tyle samo za bagaż) Wysiadłszy przy ulicy Dzierżyńskiego z ciekawością popatrzyliśmy na bloki mieszkalne. Rzeczywiście zbudowane są na palach, podobnie jak wszystkie inne nowe budynki Jakucka. Wykonane są one, mówiąc delikatnie, niedbale, jakby były budowane w pośpiechu. Płyty niekoniecznie do siebie ściśle przylegają, budynki mają wyblakłe kolory. Jeśli są w jakichś miejscach nieszczelne, mieszkańcy zabezpieczają je brzydką brązową masą.

Do hotelu "Arktika" poszliśmy wspólnie ze znajomymi. Mieli oni szczegółowe namiary na naczelnika zajmującego się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych przyznawaniem cudzoziemcom Rozrieszenia (Pozwolenia), chcieliśmy się do nich przyłączyć, kiedy będą szli załatwiać formalności.

Hotel mieści się w kilkupiętrowym budynku. W pokojach umeblowanie stanowią łóżka, stolik z telewizorem, stół, krzesła, szafa. Ściany raczej dawno nie odnawiane. Toalety i łazienki są bardzo zaniedbane, tak jakby Rosjanie nie znali deski klozetowej czy lustra łazienkowego...

Przy głównej ulicy o nazwie Prospekt Lenina znajduje kilka teatrów, hotel Lena, centrum telefoniczne, kafejki, sklepy, a w tym ważny sklep dla każdego podróżnika - "GLOBUS", w którym można kupić mapy wielu rejonów Syberii. Ulica prowadzi do Placu Lenina, na którym stoi okazały pomnik Wodza. Plac okolony jest budynkami rządowymi i administracyjnymi. Za naszej obecności miasto przygotowywało się do obchodów swojego święta. Wszędzie spotykaliśmy napisy "Gorodu Jakucku 370 ljet", "Jakutia i Rossija", itp. Główne uroczystości miały się odbyć pod koniec sierpnia.

Po ulicach jeździ mnóstwo japońskich aut, zarówno terenowych jak i osobowych, komunikację publiczną zaś - podobnie jak to już widzieliśmy w Chabarowsku - stanowią zdezelowane autobusiki rosyjskich marek.

Ze względu na trudne warunki przyrodnicze wszystkie rurociągi poprowadzone są na powierzchni, poza tym również sieć telefoniczna biegnie przewodami na zewnątrz. Wygląda to tak, że od każdego bloku odchodzi pokaźna wiązka przewodów. Nie ma położonych płyt ani kostki brukowej na chodnikach. Z reguły są to piaszczyste pobocza, albo "ścieżki" wyłożone topornymi wielkimi betonowymi płytami. Wrażenie jest takie, jakby się chodziło po nieukończonej budowie. Zresztą całe niemal miasto to taka "nieukończona" budowa i dosłownie i w przenośni. Dosłownie: widać dźwigi wieżowe, i prowadzone budowy, buduje się tez drogi. W przenośni: widać niedbalstwo budowniczych, tak jakby chcieli oni zrobić tylko to, co im kazano - czyli postawić dom, blok itp. a nie mieli już zapału do wykończenia obiektów i posprzątania po sobie.

Sami mieszkańcy są jednak zadbani i modnie ubrani. Jest ich w Jakucku ok. 230 tysięcy, z czego połowę stanowią Rosjanie, a połowę Jakuci. Istnieje między nimi wiele antagonizmów. Dowiedzieliśmy się od pewnego Rosjanina, że Jakuci chcieliby mieć własne państwo, niezależne od Rosji, że nie lubią Rosjan. Potwierdzili to później w rozmowie Eweni z Ojmiakonu, którzy mówili nam, że wiek XXI będzie wiekiem żółtej rasy. Niektórzy Rosjanie również nie darzą Jakutów sympatią. Nasza koleżanka powiedziała nam, iż nie dostała się na Wydział Historii Jakuckiego Uniwersytetu mimo że miała wyróżnienie na olimpiadzie wiedzy z historii, ponieważ nie jest Jakutką.


Chcemy być wporządku, formalnosci w stolicy Sachy

 

"Przyjechaliście bez Zaproszenia? Tak my turystów nie witamy", usłyszeliśmy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Republiki Sacha. Żeby otrzymać Pozwolenie na przebywanie na terenie Jakucji, które pozwala uzyskać Rejestrację w Biurze Wizowo - Paszportowym (OWIRZE) trzeba mieć Zaproszenie od mieszkańca, firmy, lub miejscowej instytucji. Bez Rejestracji obcokrajowiec (inostraniec) może przebywać na terytorium rosyjskim maksymalnie trzy doby.
To nie tylko brzmi skomplikowanie. Być w zgodzie z rosyjskim prawem wymagało od nas mnóstwo wytrwałości. Słyszeliśmy już nieco o rosyjskiej szkole cierpliwości, ale nie przypuszczaliśmy, że wyrażenia: "My budziem rzdac", "Podorzdjom", przyjdzie nam powtórzyć jeszcze tyle razy...

Pierwsze trudności administracyjne pojawiły się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Sachy. Urzędniczka nie chciała wydać nam Pozwolenia na pobyt. Przyczyną tego był brak zaproszenia od miejscowej organizacji lub osoby prywatnej. Tłumaczono nam, że w przypadku kłopotów odpowiedzialność za bezpieczeństwo obcokrajowca spada na zapraszającego. Rosjanie twierdzili, że nie chcą żadnych konfliktów międzynarodowych w przypadku gdy coś złego zdarzy się na ich terenie obywatelowi innego kraju. Przekonywaliśmy ich, że jesteśmy świadomi trudnych warunków panujących w tajdze, mamy polisy ubezpieczeniowe, jesteśmy przewodnikami górskimi, lecz kiwali tylko głowami i patrzyli na nas dziwnie.

Musieliśmy rozpisać na kartce co będziemy robić każdego dnia, co było czystą abstrakcją. Nie mieliśmy bowiem sprecyzowanego planu wyprawy w tajgę. Wiedzieliśmy tylko, że musimy znaleźć się w górach (Wierchojańskich lub Suntar Chajata, zależnie od możliwości transportowych). Poza tym z perspektywy czasu wiemy, że podróżowanie w Rosji nie jest takie proste z uwagi na ciągły brak biletów. Stąd jakiekolwiek szczegółowe planowanie co do dnia, jest śmieszne.

Po rozmowie z naczelnikiem odpowiedzialnym za sprawy meldunkowe już myśleliśmy że wszystko jest załatwione, gdy pani sekretarka stwierdziła, ze wydanie pozwolenia w takiej sytuacji (brak zaproszenia) jest nielegalne. Pokazaliśmy jej nasz List żelazny. Zwracamy się w nim do władz administracyjnych, wojskowych i osób prywatnych o udzielenie wszelkiej pomocy. Pismo było podstemplowane pieczątkami klubowymi i PTTK. Wygladało na tyle wiarygodnie, że urzędniczka zrobiła z tego kserokopię i dołączyła do swojego zbioru dokumentów (!).

W końcu otrzymaliśmy Tymczasowe Pozwolenie (Rozrieszenie), z zaleceniem by dalszych formalności (otrzymanie wizy - Rejestracji) dokonać w OWIRZE - Biurze Wizowo-Paszportowym przy ulicy Lermontowa.

Cóż, udaliśmy się tam na kolejną lekcję cierpliwości. Naczelnik OWIRU, Anna Nikołajewna (pozdrawiamy Panią) nie chciała z nami w ogóle rozmawiać. Kiedy kilkakrotnie mijała nas przechodząc korytarzem, próbowaliśmy ją zagadnąć i wyjaśnić jej naszą sprawę. Ignorowała nas jednak, podobnie jak pozostałych interesantów. Poprosiliśmy o pomoc pewną urzędniczkę, jednak ta rozłożyła bezradnie ręce: "Nie zmuszę swojej szefowej, żeby was przyjęła - trzeba czekać". Dowiedzieliśmy się, ze w Biurze mają obecnie jakąś kontrolę i dlatego pani Naczelnik jest bardzo zajęta. Najlepiej żebyśmy przyszli za dwie godziny. Po dwóch godzinach okazało się jednak, że biuro jest zamknięte! Zauważyliśmy, że tylnymi drzwiami wychodzą z budynku jacyś robotnicy i postanowiliśmy tamtędy dostać się do wnętrza. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy przekonaliśmy się, że biuro nadal jest czynne! Ospali interesanci nadal stali w kolejce, czyli wszystko było   n o r m a l n i e.

Po półtorej godzinie oczekiwania w końcu zostaliśmy przyjęci. Znudzona Anna Nikołajewna spytała, o co nam chodzi. Dała się przekonać do wydania nam Registracji, dopiero po zapewnieniach, że wiemy na co się porywamy i bierzemy za siebie pełną odpowiedzialność. Dodatkowo musieliśmy napisać podanie, przedłożyć uzyskane wcześniej w ministerstwie Rozrieszenie i nasz List żelazny (Bumagę), z którego sporządziła sobie kopię. Na koniec wręczyła nam upragnione wkładki do paszportu (dowody rejestracji), i... zażądała wniesienia opłaty w wysokości 500 rubli od osoby (ok. 70 zł). Powiedzieliśmy, że jesteśmy zaskoczeni tak wysoką kwotą.
"Tyle kosztuje rejestracja" odpowiedziała Naczelnik.
"Gdzie zatem znajduje się kasa?" - spytaliśmy zrezygnowani.
Wtedy kobieta nagle zmiękła:
"Zwracacie się w Waszym piśmie o pomoc do wszystkich urzędów, zatem nie weźmiemy od Was pieniędzy."
Znów przydała nam sie bumaga! Tego się po Annie Nikołajewnie nie spodziewaliśmy. Podziekowaliśmy pięknie i szybko wyszliśmy, żeby się nie rozmyśliła...