Spis treści

 

Dzień trzeci 18 X

Rano wstałem o standardowej już porze i skierowałem się na Berezinky. Tutaj zadecydowałem, że zamiast iść masywem Zarubóv skręcę zielonym szlakiem na Bukovą. Był to kolejny dobry ruch – mogłem podziwiać zbiornik wodny w Bukovej i masyw Zarubóv w jesiennej krasie, a co więcej spożyć buły, jogurty zakupione w.w. miejscowości w towarzystwie sympatycznego pieska. Spod sklepu przeszedłem na Horne Mlyny gdzie skręcając w lewo, gdzie złapałem szlak. To właśnie na tym odcinku dane mi było spotkać jedynych słowackich turystów, którzy nie byli w wieku 40+. Było widać, że to mocni zawodnicy, dwóch gości - chłop w chłopa z plecorami jak się patrzy. Za Rakovą przekroczyłem kolejno tory i drogę, kiepskie oznaczenie sprawiło, że musiałem tutaj nieco pokombinować w poszukiwaniu dogodnego przejścia ale finalnie udało się to i mogłem sobie zrobić przerwę już po drugiej stronie.

Dalej idąc szlakiem wzdłuż rzeczki Trnavki, natknąłem się na źródło, z którego nie omieszkałem skorzystać. Stąd prułem przez las aż do pojawienia się żółtego oznakowania.

Gdy się ono pojawiło, byłem już całkiem blisko do Dobrej Vody - miejscowości w której miałem nadzieję coś zjeść. W drodze do niej mijałem pięknie ukraszone stoki Lekhego Kamenia, a na ostatnim wzniesieniu przed zejściem natknąłem się na pięknie rzeźbiony krzyż z inskrypcją z roku 1812. Zaraz potem zjawili się dwaj rowerzyści w wieku średnim. Panowie byli tradycyjnie pozytywnie zaskoczeni i na koniec życzyli mi „šťastnú cestu ”. Dobra Voda okazała się swojskim miasteczkiem o wciąż żywej tradycji kamieniarskiej. Po dojściu pod zabytkowy kościół odkryłem restaurację, która ku mojemu zdziwieniu do godziny 17:00 wydawała tylko napitki.

Miałem więc godzinę czasu do wykorzystania. Zagospodarowałem ją na zwiedzania cmentarzy katolickiego i żydowskiego oraz monstrualnie wielkich ruin zamku. Pierwszy z wymienionych obiektów totalnie zaskoczył mnie formą niektórych nagrobków. Były to tak zwane dvojaky. Miejscowej roboty kamienne nagrobki w formie podkowy. Każdy z nich zarezerwowany był tylko i wyłącznie dla jednej rodziny. Sporo posiadało małe wgłębienia gdzie doklejono figurki, kładziono kwiatki czy zapalano znicze.

Ciekawy był też XIX-wieczny grób miejscowego księdza dobrodzieja z wykutą płaskorzeźbą kielicha mszalnego.

Kolejny na liście był cmentarz żydowski. Jego stan wskazywał, iż miejscowi Żydzi dawno zniknęli z Dobrej Vody, zapewne za sprawą nikczemnika Adolfa H. Wszystko było zarośnięte, sporo nagrobków zapadło się.

Ostatnim punktem stanowiącym wisienkę na torcie były ruiny zamku. Dawno już nie widziałem tak olbrzymiej konstrukcji tego typu. Mury zdawały się niemieć końca i ciągnęły się na przez trzy poziomy. Ciekawostką było to, że na jego terenie w kilku miejscach były miejsca na ognisko ! Wielka szkoda, że ta XIII-wieczna fundacja Mateusz Čaka spłonęła w końcu XVIII , a w kolejnym stuleciu zaczęła powoli popadać w ruinę …

Potem zszedłem do knajpki gdzie zostawiłem mój plecak na jedzenie. Nie rozczarowałem się kulinarnie. Opiekane mięso nadziane stopionym serem i kiełbasami , ziemniaczki i surówka – palce lizać !

Ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy, o 18:00 trzeba było się zwijać i iść na Vytok. Miała tam stać „chata”. Był i to nawet cały kompleks tyle że ogrodzony wysokim płotem i strzeżony przez psy.

Było już ciemno gdy startowałem z Dobrej Vody tak więc namiot naprzeciwko ogrodzenia ustawiałem około 19:00.