Z ŻYCIA KLUBU WZIĘTE


Manewry kursowe

21-22 października. Pierwszy termin manewrów obył się bez wzruszeń i niespodzianek. Rewelacją wyjazdu był tajemniczy osobnik "wczepiony w drzewo pazurami i wiszący głową w dół" (jak relacjonowali przejęci kursanci). Po dłuższym śledztwie okazało się, że ów tajemniczy osobnik to krogulec (znamy, znamy, a świstak siedzi i zawija...). Jak widać, pasje ornitologiczne kwitną, dlatego też konieczne jest stworzenie przez zapaleńców odpowiedniej sekcji klubowej. Powrót do Warszawy odbył się tradycyjnie autobusami. Różne warianty uprzejmości ze strony kierowców PKS również zasługują na wzmiankę.
28-29 października. Tym razem Klub ukazał zdumionym manewrowiczom swe piękniejsze i jedyne właściwe oblicze (bez przesady - przyp. korekta). Grupą kursantów opiekowało się bowiem pięć kobiet. Nie wiedzieć czemu nie wzbudziło to entuzjazmu, nawet wśród męskiej części wyjazdu (dziwy nad dziwami - przyp. mzet). Powitał nas jęk zawodu. Same dziewczyny...? Na szczęście wskaźnik lambda potem się troszeczkę poprawił. Sposobów dotarcia na manewry jest na pewno wiele. Tradycyjne są chyba nie najgorsze, ale niektórzy preferują rozwiązania nietypowe. Marek z Prezesem wybrali sposób internetowo-mieszany, tj. po sprawdzeniu w Internecie rozkładu pociągów wylądowali w Małkini zamiast w Porządziu, a potem z fasonem zajechali na ognisko samochodem kierowcy UOP-u. Z pozostałych wydarzeń na uwagę zasługuje fakt, że na manewrach zawiązała się sekcja szybkobiegaczek manewrowych, z Kasią i Agnieszką na czele, które wprawiły obsługę imprezy w lekką panikę przybywając do szkoły-bazy o 144. Manewry zakończyły się tradycyjnie wielkim sprzątaniem, kawą cappuccino i spaniem w samochodzie (lambda w pojeździe Miśka była bardzo korzystna, dla Miśka oczywiście).


Pierwsza kursówka

17-20 października. Tak, tak, właśnie tyle trwa prawdziwa kursówka! Konwencja pierwszego wyjazdu kursowego była krajoznawczo-mglista, przynajmniej w grupie wizytowanej przez piękniejsza połowę redakcji (Beskid Sądecki i Małe Pieniny, na czele z leaderem Marcinem Szymczakiem). Uczestnicy mogli podziwiać pomnik Tysiąclecia na Radziejowej (we mgle), Rezerwat Białej Wody (we mgle i w nocy) i Wąwóz Homole (jak wyżej). Kursanci dzielnie oparli się pokusie powrotu ekspresem do Warszawy, a w nagrodę za wytrwałość zostali przegnani po Krupówkach, gdyż macki SKG sięgnęły tym razem do Zakopanego. W poniedziałek rano wszyscy karnie stawili się do codziennych obowiązków.

Andrzejki

23 listopada. Tego dnia u Ani Nowakowskiej odbyły się klubowe Andrzejki. Uraczeni bigosem Prezesa w dwóch wersjach: light i hot (dla twardzieli) klubowicze z zapałem oddali się wróżbiarstwu i białej magii. Zaczęło się kiepsko, bo już wróżba z kubeczkami wskazała pięciu paniom przyszłość w klasztorze. Na szczęście przeorostwo nam się udało. Nad trzódką sióstr SKG-anek mają czuwać Sir Thomas i Robert Sambierski. Niektórym panom i siostrze gospodyni pisane jest rychłe rodzicielstwo, innych czeka sława. Natomiast kol. Redaktor-Ostatni-Kawaler i Książe wywróżyli sobie opłakany los. Jak to w klubie górołazów i obieżyświatów nikt nie wylosował "dalekich podróży" ani "dużych pieniędzy". Mamy za to w perspektywie kilka ślubów, może nawet symultanicznych. Następna wróżba zamąciła w głowie przyszłym zakonnicom. Wykłuwało się igłą imiona wybranków, co obudziło tęskne nadzieje i stresujące podejrzenia. W wyścigu butów damskich i męskich zwyciężyli odpowiednio: Magda i Robert S., co potwierdziło wersję o rychłych ślubach. Rzucano też skórką jabłka przez lewe ramię, czasem z takim impetem, że trzeba było zmieniać rekwizyt. Ponieważ każdy nosi w sercu ukochane lub przynajmniej preferowane inicjały, odczytanie wróżby nie było do końca szczere i odważne. Wśród różnych pobożnych życzeń spotkaliśmy też chińskie znaczki. Czyżby kroiły się bliższe stosunki polsko-azjatyckie? Laliśmy również wosk przez klucz. Jakby w rekompensacie za pierwszą wróżbę, tutaj motywem przewodnim okazały się podróże - głównie do Australii (dwa Marciny), ale też do Stanów i Kanady. Miejmy nadzieję, że wywróżone wyprawy dojdą do skutku. Na razie zachęcamy szczęśliwców do szlifowania angielskiego. Wieczór zakończył się spektakularnie. Jednogłośnie przyjęto do Klubu trzech nowych członków. Są to: kol. red. Gosia Preuss, Agnieszka Kramkowska (zwana Adą) oraz Robert Ciszek. Gratulujemy młodziutkim klubowiczom, a także zarządowi, który rzutem na taśmie zrealizował roczną normę przyjęć do Klubu.

Druga kursówka

1-4 grudnia. Państwu dziennikarzom spodobało się na kursówkach i tym razem 3/4 redakcji wizytowało wyjazd w Beskid Niski grupy leadera Marcina Sz., zresztą chwilowo nieobecnego. Kursówka obfitowała w emocjonujące zdarzenia. Były znikające szczyty (np. zwielokrotniona późną nocą Siwejka), zygzakujące grzbiety, nadzwyczaj wygodne drogi, brykające jelenie... Prócz wyczynów kondycyjnych złapaliśmy też trochę intelektualnej aury. Do świetnych referatów (cerkwie łemkowskie, cmentarze wojenne, Magurski Park Narodowy) dołączył spontaniczny wykład z astronomii. W sobotnią noc bogowie oszczędzili nam właściwie mgły, spędziliśmy więc kilka romantycznych chwil na zboczu Banickiej Góry, słuchając opowieści Łukasza o gwiazdach, galaktykach i innych takich. Zgrupowanie kursówki odbyło się w chacie w Ropkach, gdzie spotkali się wszyscy uczetnicy wyjazdu. Co do konwencji muzycznej wyjazdu, prawdopodobnie doszłoby do sporów między poszczególnymi frakcjami. W pociągu królowali Golce i "Słodycze", natomiast grupa samochodowa katowała "Nie dzieje się nic" Turnaua. Wszystkich pogodził jednak Grzegorz Halama i jego "Oklaski". Poniżej prezentujemy zrodzoną w drodze na Ostry Wierch wersję tego kultowego utworu autorstwa kol. red. Rafała Sarny.